W sprawie bocheńskiej nie da się postawić nikomu zarzutów z braku twardych dowodów lub z uwagi na przedawnienie – pisze dzisiejszy „Dziennik Polski”. Ale – jak podkreśla gazeta – „złamano wiele zasad etyki, stąd doniesienie do okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy”.
Zdaniem prokuratury lekarze doprowadzili w Bochni do tylu niejasności, że obywatele zaczęli wątpić w legalność procederu, zwłaszcza w kontekście szokujących ustaleń międzynarodowego śledztwa dziennikarskiego. Zagraniczni reporterzy ujawnili m.in., że szef kalifornijskiego krematorium, zamiast spopielać zwłoki, zbił fortunę na „recyklingu” ciał. Z kolei pracownicy prosektoriów i grabarze z biedniejszych krajów Europy „udostępniają” zwłoki przedstawicielom zachodnich producentów implantów – pisze Zbigniew Bartuś w piątkowym Magazynie „Dziennika Polskiego”.
Okazuje się jednak, że w sprawie bocheńskiego prosektorium nie można postawić nikomu zarzutów. Brakuje bowiem twardych dowodów lub niektóre z czynów uległy przedawnieniu. Prokurator ocenia jednak zachowanie lekarzy, zwłaszcza dr. W. jednoznacznie negatywnie. Zwraca uwagę, że „pobieranie tkanek winno być przejrzyste, a osoby zajmujące się tym winny się wykazać wysokim poziomem etycznym”. Prokurator skierował wystąpienie do rzecznika odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej – czytamy dalej.
Według gazety, prokurator Maciej Knurowski, który prowadził postępowanie, ustalił o wiele więcej niż wcześniej inni śledczy. Dr W. i jeszcze jeden lekarz z tarnowskiego Szpitala im. Szczeklika w latach 2005-2007 pobrali kości od 490 zmarłych; W. „dorabiał” na tym do 60 tys. zł rocznie. Kilkanaście procent pobrań miało miejsce w prosektorium w Bochni, bez uzgodnienia z dyrekcją miejscowego szpitala.
Więcej o sprawie w piątkowym wydaniu „Dziennika Polskiego”.