Półmetek kadencji burmistrza – wywiad ze Stefanem Kolawińskim

9 grudnia miną dwa lata, od kiedy Stefan Kolawiński rozpoczął drugą kadencję na stanowisku burmistrza Bochni. Jest pierwszym burmistrzem wybranym w wyborach bezpośrednich, któremu mieszkańcy dali drugą szansę. Jak odnosi się do zarzutu o „syndrom drugiej kadencji”, jak ocenia współpracę z opozycyjną radą, co myśli o kampaniach społecznych przeciwko jego działaniom, np. w sprawie altany na Plantach?

Rozmowa z burmistrzem Stefanem Kolawińskim

– Co by pan zaliczył do sukcesów pierwszej połowy obecnej kadencji?

Nie jest takie proste mówienie o sukcesach, tego nie można w ten sposób rozpatrywać. Są pewne zadania do wykonania i albo ich realizacja jest zwieńczona w pozytywnie albo pojawiają się problemy. Wiele rzeczy składa się na to, czy możemy coś ująć w kategorii sukcesu.

– To może w inny sposób: czy sukcesem można nazwać symptomy „efektu kuli śnieżnej” w BSAG (trzy działki sprzedane w ciągu miesiąca)?

Można to tak zakwalifikować, ale postawienie sprawy „sukces – porażka” to podejście zerojedynkowe. Sukces to coś, co niesie pozytyw, to co niesie porażka, to negatyw. Owszem, w tej chwili obserwuję zwiększone zainteresowanie nieruchomościami, położonymi w Strefie Aktywności Gospodarczej. Daje to nadzieję na rozwój tego miejsca, które w samym założeniu miało przynosić dla miasta podatki, a dla mieszkańców miejsca pracy, jest to bardzo ciekawe i inspirujące. Gdy myśleliśmy o otwarciu Strefy, miejsc pracy było znacznie mniej niż w tej chwili.

– A zatem efekt kuli śnieżnej, o którym mówiła w 2012 r. Wiesława Kornaś-Kita, prezes KPT, zadziałał?

Efekt kuli śnieżnej zwykle jest identyfikowany tylko z przypływem inwestycji. Ale ten prawdziwy efekt kuli śnieżnej polega na tym, że firmy które tu przyszły, napędzają również już istniejące w Bochni firmy. Ostatnio Werner Kenkel uruchomił ogromną halę, w której otwarto tekturnicę, obiekt o długości boiska piłkarskiego (150 metrów). Werner Kenkel to nie jedyna firma działająca i rozwijająca się w Strefie. Przecież firma Werner Kenkel, która podstawową działalność prowadzi w Wielkopolsce, budując zakład w Bochni, nie kooperowała z tymi, co są w Wielkopolsce, nie stamtąd sprowadzała fachowców i surowce, nie będzie wreszcie zatrudniała z Wielkopolski np. brukarzy, którzy mają określone zadania do wykonania, tylko zatrudnia te osoby, które tutaj u nas prowadzą działalność gospodarczą.

– W lutym odbędzie się kolejny przetarg na działkę, którą chcą kupić Japończycy. Firma Mabuchi Motor deklaruje zatrudnienie 400 osób i zainwestowanie 360 mln zł. W czwartek 17 listopada została ogłoszona oficjalna decyzja o tym, że zakład powstanie w Bochni. Wiadomo, to jeszcze nie jest tożsame z aktem notarialnym, bo Japończycy muszą podejść do przetargu i go wygrać. Ale dla Bochni to zapewne dziejowa okazja?

Firma jest ciekawa nie tylko ze względu na to, że zatrudni potencjalnie bardzo wiele osób, i nie tylko dlatego że sprowadza bardzo duży kapitał, ale przede wszystkim wnosi zupełnie świeży powiew do naszego miejsca zamieszkania, do tej naszej Małej Ojczyzny. Mówię tu o innowacyjnych technologiach, organizacji pracy i wielu elementach, które często umykają. Obecność osób, które inaczej niż jesteśmy przyzwyczajeni myślą i inaczej podchodzą do różnych zagadnień, jest bardzo ważna i daje inny punkt widzenia. Więc zdecydowanie jest to wartość dodana.

– No to teraz trochę trudniejsze tematy minionych dwóch lat. Na pewno do pana porażek należy niewybudowany parking Park&Ride i straconych 6,5 mln zł dotacji.

Ma pan rację, to jest dla mnie trudny temat. Żałuję, że ten parking nie powstał. Ale to nie jest tak, że coś zostało zepsute, bo ktoś z naszej strony coś zaniedbał. Prawda jest taka, że pierwszy raz w ciągu sześciu lat, odkąd mam zaszczyt pełnić funkcję burmistrza, spotkałem się z wykonawcą, który wyszukiwał coraz to nowe przeszkody i najprawdopodobniej całe przedsięwzięcie przerosło jego możliwości. Możliwe, że tak postępując liczył na realizację nie za takie pieniądze, na jakie się zgodził podpisując umowę. Gdyby nie to, że w odpowiednim momencie wycofałem się z realizacji tego zamierzenia, koszty budowy parkingu obciążyły by wyłącznie miasto. Już nie było fizycznej możliwości wybudowania parkingu w terminie, który został nakreślony przez urząd marszałkowski. Pieniądze musiały być wykorzystane do końca października 2014 r. i nie było żadnych szans, żeby wybudować ten parking lub chociaż znaczącą jego część. Można byłoby wykorzystać maksymalnie 1,5 mln zł dotacji, a przypominam że koszt budowy parkingu przekraczał 9 mln zł. Przechodzące na rok następny zobowiązania byłyby płacone z kasy miasta, co praktycznie sparaliżowało by inne, potrzebne inwestycje.

– W tej chwili trwa postępowanie sądowe przeciwko wykonawcy. Na jakim jest etapie?

Potwierdzam, postępowanie się toczy, dlatego że rozbieżność stanowisk i ocena jest zupełnie odmienna po stronie wykonawcy, a zupełnie inna po stronie urzędu. Reakcją na pozew, który miasto złożyło, było wezwanie do zapłaty wydane przez sąd w wysokości, której zażądaliśmy (około 900 tys. zł). Wprawdzie wykonawca zaskarżył tą decyzję, niemniej jednak sąd już w „pierwszym rozdaniu” przyznał roszczeniu miasta rację.

– Podobno jest pomysł budowy parkingu w tym miejscu przez prywatnego inwestora?

Prowadzę rozmowy z osobami, które potencjalnie mogą stać się partnerem dla samorządu bocheńskiego w kwestii budowania parkingów w Bochni i ograniczenia problemu miejsc parkingowych. Rozmowy nie są na tyle zaawansowane, żeby można było mówić o jakimś końcowym rezultacie, przynajmniej nie mam na razie takiego upoważnienia

– Miałby to być obiekt wielopoziomowy?

Z całą pewnością tak. Bochnia jest na tyle ciasnym miastem, mocno zabudowanym i ma tak mało terenu, że powinniśmy myśleć o maksymalnym wykorzystaniu każdego skrawka. W związku z tym ta szczupłość miejsca wymusza na nas niekonwencjonalne rozwiązania i niekonwencjonalny sposób myślenia o rozwiązaniu problemu. Mamy działkę, którą kupiliśmy od PKP. Myślę, że spełnia oczekiwania pod względem lokalizacyjnym i wielkościowym.

A co z parkingami, które zapowiadał pan na początku kadencji: przy ul. Kącik, na Placu Bolesława Wstydliwego, obok ZUS-u?

Dokumentem wyjściowym, umożliwiającym podjęcie jakichś działań, jest miejscowy plan zagospodarowania. Wcześniej studium, ale pomińmy to. Poprzedni plan nie pozwalał na budowę, został tak – moim zdaniem – niefortunnie zapisany, że uniemożliwiał sytuowanie parkingów w różnych lokalizacjach. Więc najpierw trzeba było zmienić plan, aby w ogóle myśleć, żeby coś wybudować. Zmiany będą przedstawione radnym, mam nadzieję że zostaną przegłosowane i zmieniony plan wejdzie w życie. Wówczas formalnie będzie można przystąpić do działań umożliwiających budowę parkingów. Wyprzedzająco pewne rzeczy zostały zrobione, np. przenieśliśmy do innych lokali osoby, które zamieszkiwały budynek przeznaczony do wyburzenia, a działka pod nim zostanie wykorzystana jako powierzchnia do parkowania. W propozycji do budżetu zawarta jest kwota, która umożliwi budowę parkingu za urzędem miasta.

– Co z pozostałymi parkingami?

Prowadzone są rozmowy Z ZUS-em, dlatego że powierzchnia naszej działki jest ograniczona i dobrze byłoby scalić pewne elementy, aby parking miał odpowiedni dla użytkowników kształt i teren został właściwie wykorzystany. ZUS jest zainteresowany wspólnymi działaniami, co mnie ogromie cieszy. Zostanie opracowana koncepcja, którą przedstawimy partnerowi pokazując zamiary miasta i w jakim zakresie działka ZUS-u będzie wykorzystana.

– A Plac Bolesława Wstydliwego?

Powiem szczerze, że można byłoby go inaczej wykorzystać i rozmowy, które prowadzę, zmierzają do innego zagospodarowania tego miejsca. Na razie jest trochę za wcześnie, aby wypowiadać się konkretniej w tej sprawie.

– To inne zagospodarowanie to parking czy coś innego?

Można połączyć funkcje usługowe z funkcją parkingową. Byłoby to chyba bardziej korzystne.

– W trybie partnerstwa publiczno-prywatnego?

Jak najbardziej.

– Pomówmy o problemach komunikacyjnych, z którymi borykało się wielu pana poprzedników. Ciągle nie powstała droga śródmiejska, nie ma łącznika, ani nawet drugiego etapu KN2. Co pan zamierza w tej kwestii zrobić w najbliższych dwóch latach?

Problemy komunikacyjne w pewnym stopniu zostały złagodzone – kolej zakończyła swoje prace przy przejazdach pod torami. Możemy swobodnie poruszać się Wygodą, Wodociągową, Krzeczowską, to zupełnie inna jazda. Obecnie procedujemy w systemie „zaprojektuj i wybuduj” pierwszy odcinek KN-2, w przyszłorocznym budżecie będą zabezpieczone środki. Jeszcze nie wiem, jak do tego się odniosą radni. Chcielibyśmy część tej drogi wybudować w przyszłym roku i kontynuować inwestycję w latach następnych. Jeśli pojawią się możliwości współfinansowania, etapowanie zostanie skrócone.

– Tak czy siak, minęło sześć lat pana pracy na stanowisku burmistrza i nadal nie ma drugiej nitki obwodnicy północno-zachodniej, którą przygotował do realizacji już pana poprzednik Bogdan Kosturkiewicz.

Zdaję sobie wyraźnie z tego sprawę, ale proszę wziąć pod uwagę, że program wyborczy to nie jest program na dwa lata, tylko na cztery. Często uruchomienie działań trwa dłużej niż ich realizacja. Projektowanie, uzyskanie pozwolenia na budowę, wymaga czasu.

– Problemy są również w zakresie rewitalizacji. Chodzi np. o sprzeciw niektórych środowisk w sprawie tężni.

Oczywiście, są osoby którym zamysł się nie podoba i obawiają się negatywnego wpływu tężni na środowisko wokół, ale te obawy są przesadzone i nie do końca prawdziwe. W wielu miejscach tężnie sytuowane są w centrach miast, w parkach z normalną roślinnością. Wokół nich sadzone są róże. Obawy, że wymrze roślinność na Plantach, są na wyrost. Czy w pasie nadmorskim mamy pustynię? Nie, rosną lasy.

– A co z zamkiem żupnym? Jego przyszłość jest na pewno problemem finansowym?

Na pewno, ale jest czas aby się na to przygotować. W miejscu, gdzie stoi zamek żupny, prowadzone są szczegółowe badania archeologiczne, znajdowane są różne ciekawe rzeczy, które na pewno chciałbym zachować. Jeśli zaś idzie o wygląd obiektu, powinniśmy myśleć o kształcie sprzed przebudowy dokonanej przez Austriaków, a więc z sygnaturką i wieżą z zegarem. O tym samym myślą osoby, które będą wydawały pozwolenie na taką przebudowę. Taki wygląd jest uzasadniony historycznie, bo willa w stylu szwajcarskim została narzucona przez Austriaków. Odtworzenie bryły Zamku Żupnego sprzed przebudowy i zachowaniem tego, co znaleźli archeolodzy prowadzący prace, będzie dodatkowym atrybutem Bochni i upiększy miasto.

– Nie możemy pominąć w tej rozmowie tematu relacji z radą miasta. Pierwszy raz ma pan kohabitację z większością, która nie jest pana koalicjantem. Bywa trudno, bywa nerwowo, zwłaszcza na sesjach. Jak pan odnosi się do tej sytuacji, która ma miejsce od dwóch lat?

Nie jest to oczywiście łatwa współpraca. Jestem nastawiony na porozumienie i do takiego porozumienia dążę. Ale trudno się współpracuje z niektórymi osobami, które permanentnie posądzają o to, że ktoś coś przekręca, ktoś kłamie, ma złą wolę; te rzeczy się dzieją. Pan czy inni przedstawiciele mediów na pewno to obserwują. Dla mnie niezrozumiałe są np. działania komisji rewizyjnej, która ciągle chce sprawdzać NIK i inne organy kontroli, która chciałaby poprawiać to, co zostało już dokonane, albo odgrzewać sprawy już sprawdzone przez prokuraturę czy sąd. Weźmy np. plac naprzeciwko szybu Sutoris. Po wielu latach udało się i zniknęły blachy, które stwarzały pewien problem i chwała tutaj prywatnym właścicielom, że zgodzili się udostępnić to miejsce. Plac został urządzony w sposób estetyczny, co potwierdzają mieszkańcy Bochni, z którymi się rozmawia, są zadowoleni że zrobiło się fajne miejsce, jest gdzie usiąść. A komisja rewizyjna kolejny miesiąc drąży, dlaczego zostały kupione takie, a nie inne drzewka, takie ławki i za takie pieniądze?

– A jeżeli można było kupić taniej?

Już wyjaśniam. Rada miasta, głosami tych, którzy w tej chwili protestują, ustaliła że burmistrz może wydać na to 100 tys. zł. Burmistrz wydał nieco ponad 90 tys. zł. To nad czym komisja rewizyjna się zastanawia? Czy komisja rewizyjna jest od tego, żeby decydować, jaki gatunek drzewa kupić i za jakie pieniądze? Nie, to burmistrz jako organ wykonawczy o tym decyduje. Natomiast trzeba mieć świadomość że plac był urządzany przed Światowymi Dniami Młodzieży. Na terenie, na którym mieli gościć pielgrzymi. Każdy chciał urządzić jak najpiękniej swoje miejsce: Wiśnicz, Brzesko itd. W środku lata nie było dużego wyboru materiału roślinnego. Poszły w górę ceny różnych urządzeń, lamp, kabin toaletowych, barier ochronnych itp. Natomiast nie chodziło nam o jakieś roślinki, tylko o okazałe rośliny, które wytrzymają upał i po dwóch dniach nie uschną . To nie są roślinki, które mają 70 cm, 1 m, tylko 3 metry, więc pod względem wielkościowym i jakościowym musiały spełniać określone warunki. Ktoś myśli: kolorowe doniczki. Przecież to są barwy naszego miasta, tak to zostało pomyślane. Tak się zastanawiam, co by to dopiero było, gdybyśmy posadzili drzewa i krzewy, które by uschły i na Światowe Dni Młodzieży donice byłyby puste, albo ze zrudziałymi liśćmi czy igłami? Pamiętam awanturę na Placu Okulickiego, gdzie parę drzewek uschło. Zostały wymienione i rosną, ale ile krytyki wylało się na ten temat i słownej i pisemnej.

– Ale daje pan nieraz pretekst radnym, aby pana krytykowali. Chociażby symboliczny już zakup służbowej terenówki, niechęć w sprawie oklejenia jej symbolami miasta. Co by pana kosztowało, żeby jeździć z herbem miasta w formie małej naklejki?

Odpowiem, że niektórzy radni uzurpują sobie prawo, żeby sterować wszystkim, każdym zagadnieniem i każdą sprawą – temu się sprzeciwiam. Powiat kupił dużo droższy samochód służbowy i co? Będący w aktywnej opozycji do obecnego starosty, pan Jacek Pająk mówi: „konieczny zakup dla sprawnej realizacji zadań powiatu”.

– Ale kupił pan bez ich zgody drugi samochód.

Nie mówmy tutaj o zgodzie na taki czy inny samochód, tylko o zgodzie na wydatkowanie określonych środków na zakup samochodu.

– Ale tu też przekroczył pan pewien limit.

Nie przekroczyłem żadnych limitów, pan się myli. Rada wyraziła zgodę na to, że mogę wydać na samochód 90 tys. zł. Na samochód dostawczy wydałem 57 tys. zł, reszta po dołożeniu z innego źródła stanowi kwotę, za którą został kupiony drugi samochód służbowy.

– Czyli po zsumowaniu pan przekroczył limit 90 tys. zł* .

W ten sposób rozumując – tak, ale przepraszam, samochód jest dla kogo?

– Ano jest pan posądzany, że wykorzystuje go pan do celów prywatnych.

Ale to tylko jeden i ten sam człowiek mnie o to posądza, a raczej buduje takie posądzenie. Jak wykorzystywałem swój prywatny samochód przez poprzednie pięć lat, to było ok? Przecież ja – praktycznie rzecz biorąc – nie jeździłem prywatnie przez te pięć lat, tylko wykorzystywałem swój samochód do celów służbowych. Zwróciłem się do organów kontrolnych z prośbą i pytaniem czy sprawując obowiązki burmistrza, również w niedzielę i święta, parkowanie samochodu służbowego pod domem jest celem prywatnym? Odpowiedź była jednoznaczna – nie.

– No dobrze, wracając do naklejki. Nie uważa pan, żeby byłoby gestem dobrej woli z pana strony uznać wolę radnych i nakleić tę naklejkę?

Realizowanie takich gestów, a właściwie sformułowanych żądań – bo moim zdaniem to nie było żadne oczekiwanie, ale żądanie – byłoby przyczynkiem do innych nieprzewidywalnych wręcz roszczeń. Tak formułowane zagadnienie jest wyrazem szacunku dla urzędu, czy też nie? W związku z tym, czym mam się odwzajemniać? Pokorne pochylenie głowy i przyklejenie tej naklejki było dla mnie równoznaczne z przyznaniem się do zarzutów wykorzystywania prywatnie służbowego samochodu, a w ślad za tym uruchomiono by zapewne kolejną akcję: „Polujemy na burmistrza, wszyscy śledzimy gdzie i po co jeździ” Nie miałem obowiązku, a komisja rewizyjna nie miała prawa narzucać takich rozwiązań. Więc po co występują z takim żądaniem, kiedy nie mają do tego umocowania?

– Jest pan krytykowany za niewsłuchiwanie się w opinię publiczną. Symbolem tego jest altana na Plantach Salinarnych: ładnie wygląda, ale nie wygląda tak, jak przed remontem. Były petycje, interwencje internautów, internauci to nie są osoby wirtualne, ale realne, które tu mieszkają i na pana głosują, bądź straciły do pana zaufanie. Generalnie, jak by pan skomentował zarzut nazwany niegdyś „syndromem drugiej kadencji”, czyli nabrał pan – zdaniem wielu osób – arogancji władzy.

To jest zdanie wielu osób, szanuję je, muszę je przyjąć do wiadomości, ale nie muszę się z nim do końca zgadzać. Wyjaśnię kwestię altany. Jest altana, która się wali, która rozleciałaby się za niedługi czas, w związku z tym urząd miasta podejmuje działania. Polegają one na tym, żeby uzyskać pozwolenie na budowę, ale w oparciu o konkretny, określony projekt, który tak prawdę mówiąc jest od razu prezentowany na zewnątrz i mieszkańcy mogli się z nim zapoznać. Miasto uzyskuje od konserwatora zalecenia, które należy spełnić, aby uzyskać jego zgodę na przebudowę altany. I w tych zaleceniach jest obecnie istniejący kształt podmurówki, z czterema otworami na każdym boku. Czy ja bym się upierał, żeby to miało taki, a nie inny kształt? Nie, takie były zalecenia i na to dostaliśmy zgodę od konserwatora, a później pozwolenie na budowę od starostwa i w takiej formie zostało to wybudowane. Gdyby w tym momencie wstrzymać te wszystkie zamierzenia, pewnie altana byłaby rozwalona przez następne pół roku i miejsce to byłoby wyrazem niegospodarności i infantylności władzy wykonawczej. Jak wspomniałem, mieszkańcy mieli możliwość zapoznania się z tym, w jakim kształcie altana będzie odbudowana i na co było pozwolenie na budowę, wtedy w to nie ingerowali. Awantura zaczęła się wtedy, gdy były już fundamenty i ściany. Awantura moim zdaniem nieuzasadniona, bo altana naprawdę nieźle wygląda, choć rzeczywiście jest nieco inaczej wykonana.

– Ale sedno sprawy nie leżało w tym, jak ona wygląda, tylko jak się rozmawia z ludźmi.

Użył pan sformułowania „jak się rozmawia z ludźmi”. Rozmawiają dwie strony, dzisiaj pan rozmawia ze mną, uznajemy swoje argumenty, szanujemy czyjąś opinię. Proszę mi powiedzieć, czy ci którzy protestowali przeciwko realizacji altany w obecnej formie, koniecznie mają mieć rację?

– Oni walczyli o historyczną formę tego miejsca, niegdyś były ażury, których teraz nie ma.

Tak, ale ażury powodowały, że ginęły tam zwierzątka i się rozkładały, były tam śmieci, różne nieprzyjemne rzeczy. Ale zwrócę uwagę na inną rzecz: czy Rynek kiedyś wyglądał tak, jak dziś? Dzisiaj wygląda inaczej. Miasto się rozwija, miasto się zmienia. Część osób chce tego, część chce czegoś innego. Jak pogodzić sprzeczne ze sobą racje, zresztą bardzo kategorycznie stawiane? Kierowanie miastem to jest cały czas pójście na kompromis. Jeżeli ktoś mówi, że nabrałem cech autorytarnych, to się myli. Cały czas jestem otwarty i chcę rozmawiać z ludźmi, spotykać się z różnymi opiniami, po to aby wybrać coś, co większości przyniesie pożytek i zadowolenie, co umożliwi większości osób bardziej komfortowe życie. Idę w tym kierunku, w żadnym innym. Nie chcę iść na skróty. Chciałbym poznać opinię różnych ludzi, różnych środowisk po to, żeby dla większości coś sensownego zrobić.

– Będzie się pan ubiegał za dwa lata o reelekcję?

Za wcześnie, aby odpowiedzieć na to pytanie. Zdecydowanie za wcześnie.

Rozmawiał Paweł Michalczyk

——————-

* Oba samochody służbowe kosztowały w sumie ponad 126 tys. zł – przyp. PM