Trzyosobowy zespół karetkowy z bocheńskiego szpitala został odsunięty od wyjazdów do pacjentów. Chodzi o lekarza i dwóch ratowników, którzy we wtorek po południu zostali wezwani do czteroletniej Beatki z Kobyla. Dziewczynka straciła przytomność po zadławieniu się orzechem i do dziś nie odzyskała przytomności.
O sprawie pisze dzisiejsza „Gazeta Krakowska”. Karetka dotarła z Bochni do oddalonego o 15 km Kobyla w gminie Nowy Wiśnicz w ciągu 14 minut. Reanimacja w domu dziewczynki nie przyniosła rezultatu, dlatego lekarz podjął decyzję o przewiezieniu jej do szpitala w Bochni, gdzie akcja serca Beatki została przywrócona. Dziecko nie oddychało jednak samodzielnie, a jego źrenice nie reagowały na światło. Stąd decyzja o przetransportowaniu Beatki do Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. W Bochni nie mamy stanowiska do intensywnej terapii dzieci, dlatego wszystkich małych pacjentów odsyłamy do Prokocimia – tłumaczy na łamach gazety Jarosław Gucwa, szef Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w bocheńskim szpitalu.
Dziewczynka nie odzyskała jednak przytomności, a jej stan jest poważny. Po tym zdarzeniu dyrektor szpitala w Bochni Jarosław Kycia zdecydował o odsunięciu od pracy lekarza oraz dwójki ratowników, którzy brali udział w ratowaniu dziecka. Doszły do mnie różne informacje, chcę to sprawdzić. Sprawdzamy to wszystko. Poprosiłem uczestników tego zdarzenia o pisemne sprawozdanie z tej akcji – mówi na łamach dziennika. Według „Gazety Krakowskiej”, karetka mogła wyjechać wcześniej, ale lekarz miał kłopoty żołądkowe.
Dzisiaj okoliczności sprawy bada specjalnie powołana komisja. Dyrektor placówki zapowiada, że jeśli karetka faktycznie mogła wyjechać wcześniej, wobec uczestników akcji zostaną wyciągnięte konsekwencje. Mogę obiecać, że jeżeli faktycznie nie zostały zachowane jakieś procedury i karetka mogła wyjechać wcześniej, a tego nie zrobiła, zostaną wyciągnięte konsekwencje – powiedział „Gazecie Krakowskiej” dyrektor Kycia.