Tragedia na Langera: Elżbieta J. brała zasiłki z MOPS-u, zatajając dochody

W Bochni nie milkną komentarze po tragedii przy ul. Langera. 58-letnia córka zamknęła 83-letniego ojca i wyjechała na 16 dni. Gdy wróciła, staruszek już nie żył. Okazało się, że Elżbieta J. korzystała z pieniędzy MOPS-u zatajając swoje dochody.

Norbert Paprota, szef bocheńskiego MOPS-u mówi, że 83-letni mężczyzna nie korzystał w sposób bezpośredni z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej (brał bowiem emeryturę). Jego córka, Elżbieta J. za to korzystała z zasiłku stałego (529 zł miesięcznie) oraz składała w minionym roku wnioski o zasiłki celowe na zakup najpotrzebniejszych artykułów w gospodarstwie domowym (łącznie 405 zł). Jednocześnie uczestniczyła w projekcie celowym, za co również dostawała pomoc.

Pracownicy socjalni nie dostrzegli jednak w domu J. i jej ojca nic niepokojącego. Klientka w stosunku do pracowników socjalnych robiła wrażenie osoby otwartej, chętnej do współpracy, mówiła o swoich problemach i trudnościach. Tym bardziej dziwi nas, że z nieznanych nam powodów opuściła dom i zostawiła ojca samego i nie zawiadomiła w żaden sposób nikogo z ośrodka pomocy społecznej ani z sąsiadów czy krewnych. Przecież zmarły prócz niej miał jeszcze syna. Ci państwo mogli się wiec porozumieć i opiekę na czas tego wjazdu zapewnić, choćby był on związany z jakimiś ważnymi sprawami – mówi szef MOPS-u.

Norbert Paprota zapewnia, że gdyby on i jego pracownicy wiedzieli o wyjeździe kobiety, nie zostawili staruszka samego. Wszak siedziba MOPS w Bochni znajduje się dwie minuty drogi na piechotę od mieszkania w którym doszło do tragedii. Gdybyśmy mieli informację, że ona pozostawia ojca bez opieki, zmarły był nam znany, wiedzieliśmy że jest w wieku podeszłym i jest osobą nieporadną, to wtedy z pewnością byłaby to pomoc instytucjonalna, czyli umieszczenie w jakiejś placówce służby zdrowia czy pomocy społecznej, albo byłyby zapewnione usługi opiekuńcze, jakich wiele świadczymy w mieście. Wówczas opiekunka miałaby baczenie i pan na pewno byłby nakarmiony, a w weekendy w wielu sytuacjach pomagają sąsiedzi. W takich sytuacjach zatem, gdybyśmy o tym wiedzieli, są rozwiązywalne i można pomóc.

Gdy śmierć staruszka została ujawniona, wyszło na jaw że Elżbieta J. nie mówiła pracownikom MOPS-u pełnej prawdy o swoich dochodach. Wprowadzała nas w błąd, składając oświadczenia. Oprócz tego, że korzystała z pomocy społecznej, oświadczała że nie posiada żadnych dochodów, podejmowała pracę w ramach umowy o pracę nie informując nas o tym. Były to prace najprawdopodobniej wykonywane w godzinach popołudniowych, gdyż pracownik przeprowadzający wywiady środowiskowe, zawsze zastawał klientkę w domu, gdy do niej się udawał i wierząc w jej oświadczenia, nie miał podstaw podejrzewać, że czerpie dochody jeszcze z jakichś innych źródeł.

Szef MOPS-u przytacza też inną sytuację, która jest dla niego niezrozumiała z perspektywy późniejszych tragicznych wydarzeń. 15 stycznia w tutejszym ośrodku organizowaliśmy małą giełdę pracy dla osób z orzeczonymi stopniami niepełnosprawności. Pracodawca, chcąc zatrudnić takie osoby, spotykał się z naszymi klientami i w tym spotkaniu uczestniczyła również córka zmarłego. Po spotkaniu podeszła do pracownika socjalnego i powiedziała mniej więcej tak: „pani Beato, nie będę mogła niestety skorzystać z tej oferty i podjąć takiego zatrudnienia, bo przecież kto by zajął się ojcem; muszę się nim opiekować”. Zatem ta świadomość konieczności opiekowania się ojcem w jej psychice funkcjonowała. Tym bardziej jesteśmy zaskoczeni tym, co się wydarzyło – mówi Norbert Paprota.