W gminie Bochnia jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego i chwała tej gminie za to. Ludzie dokładnie wiedzą, gdzie i co mogą, a gdzie i czego nie mogą. Sytuacja jest przejrzysta i przy okazji istnieje mniej możliwości korumpowania urzędników. Ale widzę, że u nas wszystko musi być na odwrót. Z jednej strony buduje się stację benzynową tam, gdzie nie można i robi się z inwestora męczennika, z drugiej strony próbuje się nie zezwolić na budowę asfaltowni tam, gdzie można i robi się z inwestora krwiożerczego kapitalistę. Dlaczego?
Rozumiem mieszkańców i ich emocje. Ale prawo jest po stronie inwestora i wójta. Nie wiem, dlaczego mieszkańcy skutecznie nie oprotestowali planu, jak był uchwalany, tylko teraz protestują. Ja rozumiem, że ktoś wójta może nie lubić, ale w tej konkretniej sprawie wójt po prostu ma rację. Została uchwalona w tym obszarze strefa przemysłowa nie po to, aby tam powstawały budynki rekreacyjne, ale po prostu przemysłowe. Gmina musi się rozwijać, więc stwarza tereny pod inwestycje. Zresztą m. in. z przedsiębiorczości gminy wójt będzie rozliczany przez wyborców w najbliższych wyborach.
Szkoda zatem, że u nas wszystko musi być na odwrót. Z jednej strony, buduje się stację benzynową tam, gdzie nie można i robi się z inwestora męczennika, z drugiej strony próbuje się nie zezwolić na budowę asfaltowni tam, gdzie można i robi się z inwestora krwiożerczego kapitalistę. Zacznijmy wreszcie respektować prawo, czy nam pasuje czy nie, ot tak po prostu…
Przy tej okazji nie sposób nie pochwalić Gminy Bochnia za uchwalone plany i jednocześnie nie wspomnieć o fakcie zapóźnień w tym obszarze z kolei w wielu innych gminach w Polsce. Takie zaś gminy de facto nie rozwijają się w obszarze inwestycji, bo nie mają planów zagospodarowania przestrzennego. A jak nie ma planów, to gmina niestety nie może się rozwijać albo rozwija się bardzo wolno i wtedy najczęściej w danej gminie wygląda to mniej więcej tak:
Ponieważ inwestor po pierwsze nie wie, gdzie i co może, więc już na starcie jest zniechęcony i na ogół szuka nowego miejsca, np. Niepołomic. Ale, jeśli jest już zdeterminowany lokalnie, to szuka tego, kto wie, gdzie i co można? A kto to taki? Wszechwładny urzędnik, który – prawie jak Udzielny Książę – decyzją o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu wyznacza, gdzie i co można a gdzie i czego nie. Więc, jeśli jest tak, to inwestor zamiast zastanawiać się nad biznesplanem swojego przedsięwzięcia i jego konkurencyjnością, albo się wycofuje, albo szuka „dojścia” do urzędnika, czyli po prostu próbuje go kupić. Jak? Np. zleca mu projekt inwestycji? Rzecz jasna oficjalnie nie jemu, bo on oficjalnie nie może, tylko koledze urzędnika, który to kolega klepie pieczątki i za klepanie ma udział w zyskach. Od czasu do czasu taki architekt „klepnie” projekt jakiegoś religijnego obiektu, rzecz jasna za darmo, że by się ”rozgrzeszyć”. Taka ekspiacja poprawia moralne samopoczucie i służy higienie psychicznej. Oczywiście, zdarza się też tak, że czasami inwestor omija owego urzędnika i załatwia sprawę wyżej, z burmistrzem, wójtem, któremu obiecuje finansowe wsparcie w kampanii i takie inne gadżety. O poziomie korupcji w danej gminie w tym obszarze, na ogół może świadczć procentowy udział w rynku usług architektonicznych poszczególnych architektów. Im więcej, tym rzecz jasna lepszy architekt …
Mechanizm jest zatem bardzo prosty i jest to mechanizm, który zabija rozwój. Tym bardziej zatem chwała wójtowi, że stara się takie mechanizmy wyeliminować systemowo, dbając o plany w swojej gminie.