Straż miejska w Bochni przesłuchała weterynarza, podejrzanego o wywóz niebezpiecznych odpadów medycznych na dzikie wysypisko. Nie przyznał się on do winy.
Przypomnijmy, na dzikim wysypisku w rejonie ul. Dębcza znaleziono zużyte strzykawki, sierść zwierzęcą, opakowania po kroplówkach, zużyte niesterylne igły, rękawiczki, opakowania po lekach oraz probówki z krwią. Weterynarz przybył dzisiaj na wezwanie wysłane mu przez funkcjonariuszy straży miejskiej, został przesłuchany.
– Weterynarz nie przyznaje się bezpośrednio do wyrzucenia tych odpadów na składowisko. W tej chwili nadal trwają procedury wyjaśniające, ponieważ doszedł nowy wątek, wątek osoby, która sprzątała gabinet i ona rzekomo miała te niebezpieczne odpady wynieść przed dom, a z kolei osoby zajmujące się sprzątaniem miały zabrać odpady ze sobą – mówi Krzysztof Tomasik, komendant straży miejskiej w Bochni.
Komendant dodaje, że ani weterynarz, ani firma zajmująca się wywozem nieczystości nie dysponuje dokumentami stwierdzającymi odbiór niebezpiecznych substancji. Za wyrzucenie tego typu odpadów kodeks karny przewiduje od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.
Facet nie dopilnowal swoich smieci i ma teraz problem.Mysle jedank ze to chyba naprawde nieszczesliwy{dla weterynarza) zbieg okolicznosci bo z tego co sie orientuje wszyscy wet. maja podpisane umowy na wywoz odpadow i sa z tego rozliczani.Nie oplaca sie taka partyzantka i nikt by tak nie ryzykowal. Zwykle niedopatrzenie i pech..
Albo konkurencyjny weterynarz w okolicy zadbał o popsucie opinii rywalowi.