Po zdobyciu najwyższych szczytów Antarktydy i Ameryki Północnej, przyszedł czas na Górę Kościuszki w Australii (2 228 m n.p.m.). Szczepan Brzeski, który od kilku lat wytrwale zdobywa Koronę Ziemi, ma za sobą kolejny sukces. Przed nim jednak najtrudniejsze zadanie.
Góra Kościuszki liczy zaledwie 2228 m n.p.m., a więc jest najniższą górą w „Koronie Ziemi”. Zdrowy człowiek, lubiący ruch, bez problemu poradzi sobie z osiągnięciem szczytu. Utrudnieniem są kaprysy pogody, ale to jest norma na najwyższych szczytach pasm górskich. Są one, z racji swojej natury, najbardziej odsłonięte. Na Górę Kościuszki można wejść na kilka sposobów – do wyboru trudniejsze i łatwiejsze podejścia. Punkt końcowy oczywiście ten sam – na szczycie stoi metrowy kamienny obelisk. Miłym akcentem jest fakt ze góra nazwana jest od imienia naszego rodaka!
1000 km lewą stroną
Aby dostać się do podnóża góry najprościej wyruszyć z Sydney, Melborune lub z Canberry. Niestety komunikacja publiczna jest słabo rozwinięta, w szczególności w sezonie letnim kiedy do Parku Narodowego Kościuszki dociera stosunkowo mało turystów i podróżników (w zimie są tam najpopularniejsze w Australii stoki narciarskie wiec ruch jest większy). Najlepiej wiec wypożyczyć samochód. Ja wyruszyłem z Sydney i do pokonania miałem 495 km w jedną stronę. Po 5 godzinach dotarłem do miejscowości Jindabyne, gdzie spałem a następnego dnia do Thredbeno skąd rozpoczynają się drogi na szczyt. Nigdy wcześniej nie prowadziłem samochodu lewą stroną i nie zdawałem sobie sprawy ze wszystko jest odwrotnie włącznie z ….kierunkowskazem. Skutkowało to tym ze początkowo każda zmiana kierunku powodowała ruch wycieraczek! Później było lepiej. Całe szczęście, że w moim miniaturowym samochodzie była automatyczna skrzynia biegów bo nie wiem czy ogarnąłbym zmienianie biegów lewą ręką. …”Równaj do lewej!” – powtarzałem sobie i jakoś przetrwałem całą drogę bez stłuczki. Całe szczęście że Australia praktycznie w ogóle nie jest zakorkowana. Również w Sydney stoi się najwyżej raz na światłach. Z drugiej strony nawet na autostradach maksymalna prędkość to 110 km/h i na całej mojej trasie co chwila były odcinkowe pomiary prędkości. Mimo że trzymałem się surowo licznika to czasem auto poganiało szybciej. Czekam niecierpliwie czy nie dostanę jakieś przesyłki mandatowej do Bochni bo wiem od znajomych zdobywców góry że taka niespodzianka ich spotkała.
500 km w jedną stronę mijało dość szybko bo krajobrazy były piękne, włącznie z rozległymi polami, wysuszonymi drzewostanami, narzutami skalnymi i widokowymi jeziorami. Temperatura od 32 w Sydney do 20 w Jindabyne. Zaraz po przyjeździe do Jindabyne zaczął padać rzęsisty deszcz. Wyprawa miała zacząć się następnego dnia.
Biegiem na szczyt
Miałem plan że na szczyt wbiegnę. Tak naprawdę uzależniałem to tylko od pogody. Patrząc na zachmurzenie i prognozy (miało być pochmurnie, ale nie miało padać) zdecydowałem ze ubieram się na biegowo ale w plecaku mam ubranie na chłodne warunki, w razie potrzeby zmienię.
Długość szlaku z Thredbo (1365 m.n.p.m.), na szczyt i z powrotem to ok. 20 km drogi. W dużym uproszczeniu można przyjąć ze drogę na szczyt można podzielić na połowę o różnej skali trudności. Pierwsze 5 km to ostre podejście stokiem narciarskim. Wysokość wzrasta dość dynamicznie. Po drodze pojawiają się piękne widoki na florę i ukształtowanie terenu. Jest kilka ścieżek, ale łączą się one przeważnie na szczycie wyciągu narciarskiego (wysokość 1920 m n.p.m). Tam też znajduje się najwyżej położona restauracja w Australii – Eagels Nest, która serwuje piwo o nazwie: Spirit of Kosciuszko! (Duch Kościuszki). Odcinek biegowo ciekawy, napieram w ubraniu letnim (koszulka i krótkie spodenki). Jest ciepło.
Druga część to już duży ganek składający z wielu mniej lub bardziej obłych szczytów o różnym ukształtowaniu. Od górnej stacji kolejki do szczytu mamy ok. 6 km. Teren rozległy i wznoszący się powoli to doskonałe warunki dla hulającego wiatru. Początkowo zakładam czapkę aby nie wyziębić głowy i napieram biegowo przed siebie. Wiatr prosto w twarz, nie pomaga ale teren nie jest stromy. Po 2 km kapituluje i zakładam kurtkę przeciwdeszczową. Dobrze że biegnę (a nie idę) bo nie marznę bardzo. Po drodze spotykam kilka osób, które wyprzedzam lub mijam (te które już schodzą). Ubrani dość zimowo i patrzą na mnie pewnie jak na wariata.
Dobiegam do pierwszych płatów śnieżnych, które trzeba trawersować. Ostatni płat śnieżny jest dość stromy – przydałyby mi się raki;)
Począwszy od 6 km aż do 9 km droga wiedzie po blaszanych, szerokich na 2 metry płytach metalowych. Nie spotkałem się jeszcze z taką formą przygotowania szlaku, ale trzeba przyznać że poza strefą płyt nikt nie chodzi i przyroda zachowuje swoją naturę. Inną sprawą jest estetyka tych zabezpieczeń – w mojej ocenie mierna – chyba za duża ingerencja człowieka. Ostatni kilometr to płyty kamienne. Generalnie na szlaku brak trudności. Oczywiście wieje i jest chłodno. Dodatkowo pojawia się mgła. Dobiegając do szczytu widzę około metrowy obelisk. Cieszę się że jest w zasięgu wzroku, bo już mi się szczyt nie wywinie. Mimo iż Góra Kościuszki z założenia nie jest trudna, to wiem że czasami łatwe zadania potrafią się komplikować.
Na szycie walczę z wiatrem i po 70 zdjęciach z flagą kapituluje. No way! Nie jestem w stanie zrobić zdjęcia z nieruchomą pionowo flagą – przy obelisku wieje niemiłosiernie! Czuje radość i spełnienie. Trzymam w rękach przygodę!
Z powrotem biegnie się super, bo wiatr jest tym razem w plecy. Wykonuje za moje nogi 30% roboty. Po dotarciu do górnej stacji kolejki i 15 km w nogach czas na kawę z ciastkiem bananowym. Trochę zgłodniałem. Ciastko smakuje wybornie!
W drodze powrotnej zmieniam drogę i próbuję swoich sił w biegu po torze downhillowym. To specjalne tory do jazdy w dół dla rowerów. Pewnie to zabronione, ale przygoda jest wyborna. Biegnąć profilowaną drogą więc czuję się jak środku w toru saneczkowym lub wodnej tubie z aquaparku. Tylko mięśnie czworogłowe trochę pobolewają ;) Po dobiegnięciu do samochodu patrzę na aplikację na telefonie i wyszedł górski półmaraton. 21 km w 2 h 51 min.
Przebieram się i wsiadam do samochodu. Po 500 km jestem w powrotem w Sydney.
***
Góra Kościuszki – polski akcent w kraju za siedmioma górami i siedmioma rzekami
Góra Kościuszki (ang. Mount Kosciuszko [mæʊnt ˈkɔziˌɔskoʊ]) – najwyższy szczyt w Australii (2228 m n.p.m.[1]), niekiedy podawany jako najwyższy szczyt Australii i Oceanii, choć w klasyfikacji tej części świata jest dopiero na 11 miejscu. Jest położona w Górach Śnieżnych w paśmie Alp Australijskich. Została odkryta i zdobyta 12 marca 1840 roku przez polskiego podróżnika i odkrywcę Pawła Edmunda Strzeleckiego i nazwana przez niego dla uczczenia pamięci gen. Tadeusza Kościuszki. Położona jest w Nowej Południowej Walii, w Parku Narodowym Kościuszki.
Nadana przez Strzeleckiego nazwa przyjęła wkrótce angielską formę „Mount Kosciusko”. Dopiero w 1997 Komisja Nazw Geograficznych Nowej Południowej Walii podjęła próbę przywrócenia oryginalnej polskiej pisowni. Jednak proponowany przez nią zapis „Mount Kościuszko” nie przyjął się, gdyż Australijczycy nie są przyzwyczajeni do używania jakichkolwiek znaków diakrytycznych, nie ma ich też na klawiaturach komputerowych
***
Tę wyprawę Szczepan Brzeski sfinansował ze środków własnych. Wyprawę na 9 szczyt Korony Ziemi, Everest – planuje na przełomie kwietnia i maja 2017 r.