Przez dwie dekady rządził gminą Bochnia, od dwóch lat znikł z życia publicznego. Co dzisiaj robi Jerzy Lysy, niezwykle barwna postać lokalnej polityki? Jak pogodził się z porażką? Jak ocenia poczynania swojego następcy i czy zamierza zmierzyć się z nim za dwa lata?
Rozmowa z Jerzym Lysym, byłym wójtem gminy Bochnia
– Minęły dwa lata po utracie władzy. Rządził pan gminą przez 20 lat. To szmat czasu, jedna trzecia pańskiego życia. Jak pan się teraz odnajduje w roli eks-wójta?
JL. Jakoś musiałem oswoić się z nową rzeczywistością. Było to dość trudne, bo jak wszyscy dobrze wiedzą, byłem mocno zaangażowany w rozwój gminy Bochnia. Niektórzy twierdzą, że za mocno – bo było także przyczyną kilku konfliktów, które wykorzystali moi przeciwnicy. Ja nigdy nie odbierałem mojej funkcji samorządowej jako instrumentu władzy, lecz raczej jako misję. Jak widać – czasem misjonarz może zostać zjedzony przez kanibali. Mówiąc poważnie – każda władza, nawet wójta w gminie, może być ona źródłem wielu ludzkich nieszczęść jeżeli jest sprawowana przez ludzi przypadkowych, z patologicznymi cechami charakteru lub sterowanych politycznie. Dlatego przed wyborami należy sprawdzać kandydatów – czego dokonali, jak wygląda ich życie prywatne itd. itp. A potem kierować się własnym sumieniem, a nie podszeptami.
W gminie zostawiłem 24 lata swojej pracy (wcześniej przez 4 lata byłem wicewójtem). Jej efektem było wprowadzenie gminy Bochnia do Złotej Setki Gmin Polskich. Dla mieszkańców były to wymierne działania: niskie podatki, a jednocześnie najbardziej rozbudowana w Małopolsce sieć szkół i przedszkoli oraz ośrodków zdrowia, a także ogrom inwestycji komunalnych: dziesiątki kilometrów nowych dróg, kompleksowe wodociągowanie gminy, 7 oczyszczalni ścieków i około 150 km sieci kanalizacyjnych, do których przyłączono ok. 70% zabudowań (ewenement wśród gmin wiejskich), 10 sal gimnastycznych, kryta pływalnia, sztuczne lodowisko, 3 remizy OSP, wiele boisk o nawierzchni trawiastej i poliuretanowej, 2 skate-parki i kilka zielonych siłowni, wiele placów zabaw, nawet przyszkolne obserwatorium astronomiczne.
Oprócz tego podejmowaliśmy wiele niekonwencjonalnych działań samorządowych, z których mieszkańcy gminy mieli konkretny pożytek, a gmina – pozytywną promocję w całym kraju. Szkoda, że niektóre z nich zostały zaniechane przez nową władzę – np. gminne stypendia dla najlepszych studentów z niezamożnych rodzin, które za mojego wójtowania otrzymało ponad 300 mądrych i ambitnych młodych ludzi. Żałuję, że nowa ekipa rządząca gminą Bochnia zrezygnowała z Krakowskich Zawodów Balonowych – superwidowiskowej, międzynarodowej imprezy sportowej, której koszty były naprawdę niewielkie.
Jeżeli jednak proponuje Pan, aby operować pojęciami strategiczno-politycznymi to proszę bardzo: lizanie ran po porażce wyborczej trwało dłużej niż myślałem. Być może to także efekt brudnej kampanii – łącznie z faszystowskimi filmami – jakiej nie spodziewałem się po ludziach, z których kilku wręcz sam wypromowałem. Te rany były szczególnie bolesne.
– Co pan dzisiaj porabia?
JL. Nie jestem taki stary jak wyglądam, ha, ha, ha. Do emerytury, nawet do tej „dudowej” mam jeszcze parę lat. Na razie skutecznie walczę z arytmią – męczącym i niebezpiecznym schorzeniem mięśnia sercowego, której „dorobiłem się” na stołku wójta. Na szczęście medycyna zrobiła w tej dziedzinie duże postępy.
Udzielam się zawodowo – na razie przekazuję młodym inżynierom moją wiedzę w zakresie projektowania szkół, sal gimnastycznych i basenów pływackich. Rozwijam także moją pasję – wykorzystanie energii odnawialnej.
W domu nadrabiam zaległości w życiu rodzinnym. Dla żony i dzieci miałem zawsze za mało czasu, więc teraz staram się być przynajmniej dobrym dziadkiem. A razem z żoną oglądamy telewizję i dyskutujemy o polityce i sztuce. No i dużo gram na fortepianie, szczególnie podczas spotkań z przyjaciółmi.
– Udało się panu za ten czas złapać dystans do wszystkich tych sporów z pana ostatnich kadencji? Mam na myśli rozmaite potyczki z Wojciechem Cholewą, Bogdanem Kosturkiewiczem, Jackiem Pająkiem…
JL. Młodszym Czytelnikom uprzejmie przypominam, że przynajmniej dwóch z wymienionych panów osobiście wprowadziłem do działalności samorządowej, a nawet ich wypromowałem (nie wspomnę już o merytorycznej pomocy).
Uważam, że przez 6 lat Wojciech Cholewa był bardzo dobrym burmistrzem – a przy tym człowiekiem konkretnym, skromnym, pracowitym. Zrealizował w mieście wiele obietnic, które jako Stowarzyszenie Bochnia i Ziemia Bocheńska – Razem składaliśmy ludziom przed wyborami w 1998 i 2002 roku. Współpraca miasta i gminy była idealna, chociaż wspólnych problemów do rozwiązania mieliśmy bardzo dużo. Potem – chyba pod wpływem ówczesnego przewodniczącego rady, sfrustrowanego faktem, że nie został burmistrzem – Cholewa zaczął popełniać kardynalne błędy. Kilka z nich było dość głośnych i nie przyniosło chluby Bochni. Jako prezes Stowarzyszenia BiZBR, z którego startował pan Cholewa – miałem moralne prawo, a nawet obowiązek przekazać mu krytyczne uwagi. Uważałem, że nie wolno zamiatać pod dywan wpadek osób publicznych, nawet z własnego środowiska. Nadal tak sądzę, mimo że w polityce trend jest odwrotny – po obu stronach sceny politycznej obserwujemy tuszowanie nawet ogromnych afer.
Natomiast bardzo rozczarował mnie Jacek Pająk, który dzięki zwykłemu zbiegowi okoliczności został w 2006 r. starostą. Miał być tym, który udowodni poprzedniemu staroście, że młody i energiczny starosta może dla powiatu zrobić więcej niż stary, doświadczony urzędnik, który bardziej zajmuje się swoja partią i ministrami niż problemami lokalnymi. Tymczasem mankamenty tego starszego to mały pikuś w zestawieniu z patologicznymi układami, które wprowadził do starostwa młody starosta. Zapanowała atmosfera podejrzeń, donosów, szczucia ludzi na siebie. Miarka przebrała się, gdy starosta Pająk bezpodstawnie sponiewierał zasłużonego urzędnika tak, że ten ostatni okupił to ciężką chorobą. Staroście powiedziałem wtedy, że niszczenia ludzi nie będę tolerował nawet wśród najbliższych koalicjantów. Powtórzyłem to na sesji Rady Powiatu, wywołując reakcję dworskiej sfory. Poza tym uważałem (i nadal uważam), że powiaty nie powinny żebrać w gminach o pieniądze na zadania powiatowe, często nawet szantażując wójtów i radnych gminnych. Bo w drugą stronę ta zasada nie działa. No i zrobiłem się wrogiem numer jeden. Stosunkowo szybko doszedłem do wniosku, że „zrobienie starosty ze zwykłego świetlicowego” – jak pisano w mediach – było błędem. Moim, bo nie sprawdziłem cech charakteru kandydata na starostę. Na szczęście wyborcy i nowa Rada Powiatu naprawili w 2014 nasz wspólny błąd. Dziwi mnie jedynie, że Rada Powiatu bezkrytycznie podeszła do ogromnych strat finansowych (ok. 1,5 mln zł), które powstały za czasów starosty Pająka i wicestarosty Całki na ich sztandarowej (a potem wyciszonej ) inwestycji – sala sportowa w Łapanowie. Do tego dochodzi zapowiadany zwrot kilkuset tysięcy złotych unijnej dotacji. Uważam, że podobnie, jak w aferze Amber Gold – teraz już są warunki, aby tę sprawę dokładnie wyjaśnić i wskazać winnych.
Wybór na burmistrza Bogdana Kosturkiewicza witałem kiedyś z radością. Po pierwsze – dlatego, że to nazwisko jest bliskie memu sercu: moją żoną jest Ewa Kosturkiewicz. Po drugie – obaj byliśmy kiedyś członkami – założycielami apolitycznego Stowarzyszenia Bochnia i Ziemia Bocheńska – Razem. Po trzecie – przed wyborami w jesieni 2006 roku kandydat Kosturkiewicz deklarował bliską współpracę z gminą m.in. w sprawie wspólnego przedsiębiorstwa RPK, wspólnej budowy łącznika do autostrady wg pierwotnej koncepcji, która obejmowała gminną strefę przemysłową w Gorzkowie oraz wsparcie dla obwodnicy Łapczycy, na której tak mi zależało. Ale potem rakiem wycofał się ze wszystkiego. Najbardziej żal mi obwodnicy, która z powodu zablokowania przez niego decyzji administracyjnej została wykreślona z Narodowego Programu Budowy Dróg, choć miała zapewnione finansowanie, a także mocno zaawansowaną dokumentację za kilka milionów złotych. Bardzo raziło mnie częste rozmijanie się z prawdą, a także traktowanie „z góry” mieszkańców gminy przez Kosturkiewicza jako burmistrza miasta. Chyba zapomniał, że 2/3 mieszkańców Bochni wywodzi się w linii prostej ze wsi. Być może dlatego burmistrz, który w ciągu 4 lat zbudował wyczekiwaną od lat halę widowiskowo- sportową, zrealizował większą część obwodnicy KN2, przygotował dokumentacyjnie Bocheńska Strefę Aktywności Gospodarczej oraz Rewitalizację Parku Uzbornia – nie został wybrany nawet na drugą kadencję. Ciekawe, jaką minę będzie miał ten pan, gdy miasto połączy się z otaczającą gminą wiejską – co jest tylko kwestią czasu. Idea ta ma już dużą rzeszę zwolenników, gdyż przemawiają za nią racjonalne argumenty: wspólna infrastruktura techniczna, szlaki komunikacyjne oraz dublujące się dziś administracje lokalne i przedsiębiorstwa komunalne. Polski nie stać na taką rozrzutność. A przykładem lepszego rozwoju organizmów miejsko-gminnych są Brzesko, Wieliczka, Niepołomice.
– Przegrał pan z „człowiekiem Pająka”, Markiem Bzdekiem. Łatwo było przełknąć taki fakt?
JL. Liczyłem się z tym, że wójtem nie można być wiecznie. Jest coś takiego jak zmęczenie materiału i dotyczy także dobrych fachowców. Byłem jednak zaskoczony, że ludzie w gminie ulegli pustej retoryce pupila starosty-aparatczyka z PO, który nie miał (i nadal nie ma) pojęcia o zarządzaniu gminą oraz rozbudowie jej infrastruktury. Był jednak dużo młodszy oraz mógł wszystko obiecać. Jak mówią coraz głośniej ludzie z gminy (coraz częściej nawet dotychczasowi sympatycy nowego wójta), zwycięstwo Marka Bzdeka to dla nich pyrrusowe zwycięstwo. W gminie dramatycznie wzrosły podatki – draństwem jest pobieranie podatku w gminie wiejskiej od stodół, stajni i małych budynków gospodarczych. Wzrosło zatrudnienie w administracji, stanęły w miejscu inwestycje, niektóre z nich zostały zaniechane (sala gimnastyczna w Brzeźnicy). W ciągu 2 lat wykonano zaledwie niewielkie odcinki kanalizacji. Ale nie jest przypadkiem, że jeden z nich zbudowano w rejonie domu nowego wójta w Gawłowie, a drugi – w okolicy nowego domu wicewójciny. Tymczasem obiecywane wielkie dotacje unijne są nadal w sferze marzeń i pustych obietnic. Jedyna e-dotacja dla e-urzędników wywołuje jedynie e-dowcipy, a nawet nie-wirtualną wściekłość mieszkańców. Podobnie jak Jacek Pająk, Marek Bzdek myśli, że na totalnej krytyce poprzednika można spędzić 2 lata kadencji, a pozostałe 2 przeznaczyć na nowe obietnice wyborcze. Ale mieszkańcy już zorientowali się, że jest to taktyka na przetrwanie 4 lat na stołku za 12,5 tys. zł miesięcznie.
To symptomatyczne, że najszybciej małostkowość i zawziętość nowego wójta poznali jego najbliżsi sąsiedzi – panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Gawłowie, które twierdza, że były szykanowane za to, że nie poparły go w wyborach.
– Nowy wójt w wielu aspektach zmienił styl zarządzania gminą. Przychodzi do pracy na 7.30 (z panem bywało różnie), zrezygnował z samochodu służbowego, częściej bywa na zebraniach wiejskich…
JL. Zebrania wiejskie były stałym elementem mojej pracy. Podkreślam jednak, że odbywały się dużo częściej niż teraz, szczególnie tam gdzie aktywna była lokalna społeczność. W miejscowościach, w których realizowane były inwestycje, zebrania były organizowane nawet kilka razy w roku. Zawsze starałem się w nich uczestniczyć osobiście, czasami brali w nich udział jeszcze moi zastępcy lub kierownicy budownictwa, geodezji i zakładu wodociągów, tylko wyjątkowo zebrania odbywano bez mojego udziału.
Niewątpliwie styl pracy Urzędu Gminy się zmienił. Trzeba uczciwie przyznać, że w ostatnich 2 latach wyraźnie wzrósł poziom …odkrycia nóg i biustów wśród urzędniczek, głównie tych przyjętych przez nową władzę. Już z daleka widać, że nawet funkcyjne panie czuja wolę bożą. Ale to za mało aby tę zmianę określić – „dobra zmiana”. Co do poziomu obsługi – tu jest już znacznie gorzej. Dochodzą do mnie informacje, że na rozmowy z wójtem należy się zapisywać z wyprzedzeniem. Ale merytoryczna wartość tych rozmów jest na ogół żadna. Ludzie są odsyłani do urzędników, którzy może nawet wyjaśnią problem, ale nie mogą podejmować decyzji. Niezwykle wymowny jest fakt, że obecnie sesje Rady Gminy trwają niewiele ponad godzinę. Wójt, sekretarz i skarbnik nie omawiają problemów opisanych w dokumentach finansowych, a przecież w samorządzie pracują społecznie ludzie różnych zawodów i wykształcenia. Sołtysi, których znaczna część została także zmieniona, nie muszą teraz nawet uczestniczyć w sesjach, aby uzyskać ryczałt (dietę). Widocznie władzy nie zależy na ich obecności na sesjach, bo po co ludzie mają za dużo wiedzieć. Nieliczni radni i sołtysi, którzy składają zapytania i wnioski, na ogół nie dostają odpowiedzi ustnej od wójta, lecz przez wiele dni muszą czekać na pisemną odpowiedź. To oczywiście wyklucza jakakolwiek polemikę.
A wracając do pytania – rzeczywiście pracowałem na ogół od godz. 9-tej, ale do późnego wieczora. Osobiście doglądałem inwestycje, mimo że na wszystkich byli kierownicy budowy i inspektorzy nadzoru. Często w ciągu jednego dnia przejeżdżałem samochodem służbowym po 80 km, bo gmina z północy na południe rozciąga się na długości 40 km. Ale z tego wynikały konkrety, które do dziś można oglądać w 31 miejscowościach gminy Bochnia. Być może moim błędem było, że nie chodziłem na co dzień w krawacie i lakierkach. Ale na pewno nie urywałem się w godzinach pracy z moją zastępczynią, aby włóczyć się po knajpach lub innych dziwnych miejscach.
– Krytykował pan Marka Bzdeka za wiele decyzji personalnych: a to Mariusz Zając jako szef basenu, a to Tomasz Całka jako szef budownictwa. Jest nowa skarbnik, nowa szefowa GOPS. Wszystkie te decyzje były złe? Polityczne?
JL. Tomasz Całka tworzył ugrupowanie SS (Solidarny Samorząd), z którego startował na wójta Marek Bzdek. A ten po wygranych wyborach zatrudnił swojego dobroczyńcę. Jednocześnie pozbył się 2 inżynierów z uprawnieniami budowlanymi i dużym doświadczeniem zawodowym. Równie dobrze mógł go zatrudnić jako kierownika baletu. Bo przecież Tomasz Całka (kiedyś PiS, teraz SP) tak samo nie ma wykształcenia ani pojęcia zarówno o balecie, jak i o budownictwie – co udowodnił w trakcie skandalu z halą sportową w Łapanowie. Zaplanowana przez niego w Łapczycy hala sportowa okazała się być kompletnym blamażem – zdyskwalifikowały ją gigantyczne koszty (ponad 12 mln zł), projekt o wartości ponad 80 tys. poszedł na „półkę”, a pismo Ministerstwa Sportu o odmowie dotacji – utajniono.
Natomiast Mariusza Zając (PiS) agitował, jak tylko mógł, aby w II turze jego wyborcy poparli Marka Bzdeka. Gdy te plany się powiodły, nowy wójt nie do końca w zgodzie z przepisami, bez konkursu zatrudnił Zająca na stanowisku dyrektora krytej pływalni i sztucznego lodowiska. No i mamy efekty: w trakcie ubiegłej zimy awaria kolektorów słonecznych (udokumentowana w dziennym raporcie technicznym) nie została usunięta przez wiele miesięcy, ale wójt i dyrektor wygłaszali w środkach masowego przekazu brednie, że kolektory chyba nigdy nie działały. Tej zimy od miesiąca występują odpowiednie warunki aby zmrozić taflę lodowiska i co ? I nic – lodowisko nadal jest nieczynne!!! Bo ważniejsze są partyjne zjazdy, uroczystości itp. itd. A pensja leci!
Prawdziwym skandalem, który potwierdził nawet wójt Bzdek, jest rażący przypadek nepotyzmu pana Zająca, który zatrudnił na pływalni swoja siostrę. Ale jednocześnie wyrzucił z pracy bezprawnie (co potwierdził Sąd Pracy) bardzo dobrą pracownicę, posiadająca na utrzymaniu ciężko chorego męża. Ten aktywista PIS nie posiada nawet instynktów chrześcijańskich, nie mówiąc nawet o zasadach przyzwoitości. Ale oczywiście nie spotkały go za ten wybryk żadne konsekwencje ze strony wójta-zwierzchnika ani władz jego partii, w której jest aparatczykiem.
Utworzono kilka niepotrzebnych stanowisk, np. zastępcy kierownika wydziału ogólnego – tylko po to aby usadowić na nim (bez konkursu) Zbigniewa Biernata, politycznego kumpla byłego starosty z PO. Teraz (po konkursie) okupuje je synowa oddanego działacza straży z Bogucic.
– Nowy wójt zwiększył pieniądze, którymi dysponują poszczególne sołectwa. Może nie jest to jeszcze budżet obywatelski, ale chyba kierunek właściwy?
JL. Najpierw jednak porozmawiajmy o prawdziwym budżecie gminy, a nie o jego 1-procentowym ułamku, który ma tworzyć namiastkę demokratycznego zarządzania finansami gminnymi.
Zostawiłem następcy zadbaną gminę z niewielkim zadłużeniem, które przed wyborami we wrześniu 2016 r. wynosiło ok. 13,5%, a po spłaceniu kolejnych rat kredytowych dług wynosił zaledwie 8,54% na dzień 8 grudnia 2014 r. (dzień zmiany na stanowisku wójta),wg strony 6 załącznika do uchwały RG Bochnia z dnia j/w w sprawie zmiany WPF. Wartość obligacji gminnych wynosiła wówczas 0 (zero) złotych.
Mimo 2-letniego zastoju w inwestycjach obecnie dług wynosi prawie 3 razy więcej, do tego dochodzą obligacje, które gmina musi też w końcu spłacić (wykupić) o wartości 7 mln 400 tys. zł. Na 2017 rok zaplanowano kolejne 3 mln obligacji. No i jest poręczenie kredytowe na kwotę ok. 6 mln zł dla RPK, które jest dodatkowym obciążeniem finansowym gminy.
Księgowością kreatywną można oszukać tych, którzy nie znają się na rzeczy. Podawane przez pana Bzdeka 19% to półprawda, czyli jak twierdził ks. Tischner – g…o prawda.
Budżet obywatelski, którego idea jest bardzo piękna, wymyślono także po to, aby stworzyć mieszkańcom pozory, że mogą bezpośrednio wpływać na wydawanie publicznych pieniędzy. I ludzie zamiast rozliczać leniwą i niekompetentna władzę spierają się czy z gminnej kieszeni wydać 2000 zł na huśtawkę czy na ławeczkę. A utrzymanie szkoły, budowę oświetlenia, naprawę dróg finansuje jak dotąd gmina. Odnoszę wrażenie, że poddano w wątpliwość kompetencje i obiektywizm demokratycznie wybranych radnych, którzy znają lokalne potrzeby mieszkańców i w uchwale budżetowej decydują o inwestycjach oraz innych wydatkach.
Szkoda, że pan Bzdek w „wywiadzie sponsorowanym” (przez Gminę!) nie wyjaśnił, czemu wydatkował niepotrzebnie dziesiątki tysięcy złotych na tzw. strategię gminy, która trafiła do kosza, bo dla uzyskania unijnych dotacji gmina powinna mieć opracowany i zatwierdzony program rewitalizacji. Ludzie chcą wiedzieć, dlaczego teraz nawet drobne usługi kosztorysowe zlecane są na zewnątrz (dawniej robili to kompetentni urzędnicy), a ich łączny koszt przekracza tzw. budżety obywatelskie wielu wsi.
– Wójt Bzdek wyjawił ostatnio wiele „trupów z szafy”, jakie ujawniły się po objęciu przez niego urzędu. Jeden z nich to słynne schronisko w Woli Nieszkowskiej. Nie miał pan na etapie projektowania świadomości, że budynek nie spełnia warunków przeciwpożarowych? I w konsekwencji: nie miał pan świadomości, że wprowadza ludzi w błąd, używając szumnie takiej nazwy np. przy otwarciu stoku narciarskiego?
JL. Prawdziwe „trupy” znaleziono w szafie pana Bzdeka, gdy opuszczał gabinet w Mechaniku – podsłuch, którego nie odczytano, gdyż ktoś uszkodził dysk z zapisem dźwięku. Być może w obecnej sytuacji politycznej będzie jednak możliwe wyjaśnienie tej sprawy do końca. Ad rem – problem dostosowania do zmieniających się przepisów (m.in. – przeciwpożarowych) ma prawie każdy właściciel obiektów publicznych. My wybrnęliśmy w ten sposób, że część gościnna służyła wyłącznie do wymiany młodzieży oraz imprez wewnętrznych organizowanych przez centrum kultury, szkoły lub pływalnię. Nie ma przymusu aby schronisko narciarskie – w dodatku położone 20 m od przystanku autobusowego RPK – posiadało część noclegową. Pan Bzdek jako wuefista powinien mieć wyczucie skali ocen. Jak jednak widać działa wg zasady: „co ziemniak – to problem”.
– Krytykuje pan pomysł budowy pełnowymiarowej sali gimnastycznej w Łapczycy. Dlaczego?
JL. Nieprawda. Krytykowałem proponowaną przez obecną władzę lokalizację sali . A to duża różnica. Projektowana budowa będzie zagrażać budynkowi gimnazjum (które 10 lat temu zaprojektowałem bezpłatnie dla społeczeństwa Łapczycy), bo planowana jest na stoku, poniżej istniejącego budynku, w gruntach o złych parametrach geologicznych. Stąd ogromne koszty zabezpieczeń, a w rezultacie – całej sali. Łącznie około 13 mln złotych, czyli 3 razy więcej niż koszt krytej pływalni w Proszówkach. Może mojaBochnia.pl zechce opublikować odpowiedź Ministerstwa Sportu, które odmówiło dotacji na ten cel. Rok temu przestrzegałem publicznie gminnych „specjalistów”, że wyrzucają publiczne pieniądze na nierealny projekt. Ciekawe co dziś mają ludziom do powiedzenia.
Jeżeli kiedyś gminę będzie stać na budowę i utrzymanie hali widowiskowo-sportowej o wymiarach parkietu 40 na 20 m, powinna ona powstać w bezpośrednim sąsiedztwie (powyżej) Domu Ludowego – na działce, która w planie zagospodarowania przestrzennego od wielu lat rezerwowana jest na ten cel. Ale najpierw należy ją wykupić od właściciela. No i hala powinna kosztować maksymalnie 5 mln zł. Należy w niej wykorzystać odnawialne źródła energii, aby obniżyć koszty eksploatacji.
– Od 2010 r. gmina bez powodzenia próbuje sprzedać budynek po dawnym hotelu Florian. Cena wywoławcza schodzi coraz niżej, chyba niewiele już przekracza cenę zakupu. Nie żałuje Pan swojej decyzji o nabyciu tego budynku?
JL. Za 2 mln 800 tys. zł kupiliśmy 5-kondygnacyjny budynek o powierzchni użytkowej ponad 2000 metrów kw. oraz ponad półhektarową parcelę budowlaną w centrum (!) miasta. W 2009 r. była to bardzo korzystna okazja, z której skorzystała gmina. Uważam, jednak że nawet płacąc podatek miastu, gmina nigdy nie straciła na tej transakcji, wręcz przeciwnie – jest to świetna lokata kapitału. Wielka szkoda, że kilka miesięcy po nabyciu obiektu musieliśmy zmierzyć się z wielką klęską żywiołową. Przez wiele lat priorytetem gminnych inwestycji musiała być odbudowa gminnych dróg i innych obiektów uszkodzonych przez powódź 2010 r. Mogłem oczywiście najpierw urządzić wygodną siedzibę dla urzędników Urzędu Gminy i gminnych instytucji, które są dziś porozrzucane w kilku miejscach. Jednak zwykła przyzwoitość nakazywała kierować wszystkie gminne środki finansowe na odbudowę zniszczonej infrastruktury. Stąd decyzja o zaniechaniu prac adaptacyjnych oraz o sprzedaży budynku, jednak za godziwą cenę.
– Słychać głosy o nieuregulowanym stanie prawnym działek, na których go zbudowano. Wiedział pan o tym?
To nieprawda. Działki miały uregulowany stan prawny, lecz względem części z nich rodzina byłych właścicieli (rodzina burmistrza Kolawińskiego – o czym sam niedawno publicznie mówił) wysuwała roszczenia, według mnie całkowicie nieuzasadnione. Albowiem mimo kulawego prawa obowiązującego w PRL-u, otrzymali godziwe odszkodowanie, a działki wykorzystano zgodnie z decyzją wywłaszczeniową. O ile wiem, roszczenia rodziny burmistrza zostały ostatecznie oddalone.
– A może zamiast sprzedawać jednak należałoby wykorzystać dawny hotel i zawrzeć partnerstwo publiczno-prywatne?
JL. Tam powinien mieścić się Urząd Miasta i Gminy Bochnia – po połączeniu obu jednostek samorządowych. A póki co – nowy Urząd Gminy i wszystkie gminne jednostki organizacyjne, gdyż stary budynek jest za ciasny i nie spełnia wielu normatywów.
Partnerstwo publiczno-prywatne np. z bankiem obsługującym gminę, sam brałem pod uwagę, gdy kupowałem obiekt. Ale dziś nie ma takiej potrzeby, gdyż jest dużo więcej programów unijnych, z których samorządy mogą uzyskać dotacje. Oczywiście gdy przedstawią sensowny projekt i mądrze umotywują wniosek.
– A może jego „substancja” jest na tyle zniszczona, że wchodzi w grę jedynie rozbiórka?
JL. Wszystkie instalacje wewnętrzne, stolarka i posadzki są do wymiany, a dach i elewacja – do remontu. Ale konstrukcja obiektu jest dobra, z niewielkim wyjątkiem, wymagającym naprawy. Ponadto obok budynku znajdują się place, gdzie można pomieścić ok. 70 miejsc parkingowych. Po remoncie budynek może być wykorzystany na wiele sposobów, pod warunkiem, że burmistrz i Rada Miejska uwzględnią wnioski gminy, które od 5 lat leżą w szufladzie burmistrza i jego urzędników. Po ujawnieniu sprawy roszczeń rodzinnych – można się domyślać, dlaczego wnioski nie zostały jeszcze zrealizowane.
– Jakie decyzje Marek Bzdek powinien podjąć jako wójt w najbliższych dwóch latach swojej kadencji?
JL. Nie będę mu podpowiadał. Przed wyborami zapewniał, że wie co ma robić, aby uzdrowić rzekomo chorą gminę. Dziś śmiało można skomentować to łacińskim przysłowiem – „medice, cura te ipsum” tj. lekarzu, lecz się sam. Także w sprawach obyczajowych. Bo moralność osób publicznych nie jest wyłącznie ich prywatną sprawą.
– Zamierza pan jeszcze powalczyć o fotel wójta gminy Bochnia? Ewentualnie o jakieś inne stanowisko polityczne?
JL. Na razie walczę z nadwagą. Co będzie za 2 lata? Któż to wie …
Na razie życzę Panu i Czytelnikom mojaBochnia.pl szczęśliwego Apolitycznego Nowego Roku. Przyjaciołom – zdrowia i radości, a adwersarzom – tego samego, czego i mnie życzą.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Paweł Michalczyk