Czym była Akcja Wiśnicz?

W nocy z 26 na 27 lipca pododdział I batalionu 12 Pułku Piechoty Armii Krajowej dowodzony przez Józefa Wieciecha uwolnił 128 więźniów przetrzymywanych w wiśnickim, wówczas niemieckim więzieniu. Jak doszło do tego wydarzenia? Zapraszamy do lektury.

Po zajęciu Nowego Wiśnicza przez wojska niemieckie w dniu 7 września 1939 r., dotychczasowy zakład karny w Wiśniczu został przekształcony w obóz dla polskich jeńców wojennych, w którym gromadzono wziętych do niewoli żołnierzy Armii „Kraków”. Następnie żołnierzy sukcesywnie kierowano transportami do obozów zorganizowanych w głębi III Rzeszy. Ostatni taki transport jeńców wojennych odszedł z Nowego Wiśnicza w dniu 15 grudnia 1939 r. Tymczasem zgodnie z polityką władz okupacyjnych, w okolicach Krakowa wybór miejsca na przyszły obóz pracy padł
na Nowy Wiśnicz. Był to zresztą wybór nie przypadkowy. W przyszłości zamierzano przekształcić ten obóz w pierwszy na ziemiach polskich obóz koncentracyjny.

Opróżnione budynki dotychczasowego obozu jenieckiego przejęły niemieckie władze policyjne, organizując w nich pierwszy na ziemiach południowej Polski obóz pracy tzw. Arbeitslager.
„W dniach 9 i 10 listopada 1939 roku nadeszły przeczuwane masowe aresztowania w związku ze świętem państwowym 11 Listopada”. Zdanie to napisał w swoich wspomnieniach adwokat dr Oskar Stuhr. Dokument ten, uzupełniony o cyfry,  wykazy nazwisk, własne przemyślenia jest wręcz wstrząsający.

Masowe aresztowania miały charakter profilaktyczny. Władze wyznaczyły je na dzień poprzedzający 21 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, aby storpedować ewentualne przygotowania do wystąpień patriotycznych, w ich mniemaniu antyniemieckich. W ręce policji dostali się nauczyciele szkół średnich, księża, prawnicy, artyści, urzędnicy. Ofiary wyciągano ze szkół, domów, urzędów, brano z ulicy i natychmiast odwożono do więzienia. Nikt nie przeczuwał, jak smutna i tragiczna czeka ich przyszłość. Jak pisał Oskar Stuhr, „byliśmy przekonani, że zatrzymano nas na krótko, jako zakładników i w najbliższym czasie zostaniemy zwolnieni”.

Gdy wydawało się, że wolność powinna nadejść lada dzień, tuż przed Bożym Narodzeniem, o godzinie 6 rano na dziedzińcu Aresztu przy Montelupich, rozpoczęło się formowanie transportu, który zaraz wyruszył z Dworca Głównego w kierunku Bochni. Wspominał dalej: „Do Bochni przyjechaliśmy około trzeciej po południu. Na stacji oczekiwał nas kordon policjantów niemieckich, pieszych i konnych, w łącznej liczbie 50. Otoczono nas ze wszystkich stron i szybkim krokiem zaczęto nas pędzić szosą prowadzącą do Nowego Wiśnicza, odległego o jakieś osiem – dziewięć kilometrów od Bochni. Obarczeni pakunkami musieliśmy szybko z dworca kolejowego w Bochni maszerować, bez przerwy, prawie biegiem, ciągle poganiani przez policjantów wykrzyknikami: los! los! Zegar więzienny wskazywał właśnie godz. 5.45, kiedy staliśmy na podwórzu więziennym ustawieni w dwuszereg i składano raport z naszego przybycia komendantowi tego obozu, standartenführerowi Hermanowi Dolppowi, który zaraz na wstępie okazał swe zdolności, uderzając jednego z naszych kolegów tak silnie harapem w twarz, że ten się zakrwawił” Było to pierwszych stu, którzy mieli tworzyć zalążek obozu koncentracyjnego na ziemi polskiej pod niewinną nazwą Arbeitslager w Nowym Wiśniczu.

Pierwsza obozową noc więźniowie znieśli dość dobrze. Mieli za sobą doświadczenia z Monte. Więźniowie żyli w warunkach urągających elementarnym potrzebom ludzkiej egzystencji. Do zjawisk codziennych dochodziło bicie uwięzionych, urąganie im i deptanie ich godności. Pracę rozpoczynali o świcie, a trwała do zmroku. Pożywienie otrzymywali trzy razy dziennie: rano kawę z palonego zboża z kromka chleba, w południe zupę ziemniaczaną lub buraczaną, wieczorem tylko kawę lub przegotowana wodę.

Apele, rozpoczynające i kończące dzień, oznaczały wielogodzinne nieraz stanie na mrozie i słocie, zależnie od humoru komendanta Dolppa. Czy poznałby ktoś wśród więźniów danych szanowanych profesorów, pełnych godności sędziów, adwokatów, gdy teraz ku uciesze Niemców, umęczeni i sponiewierani, w wygniecionych i brudnych drelichach, maszerowali w kółko i śpiewali np. „Miała baba koguta”…?

W dniu 5 lutego przybył z Montelupich do Wiśnicza drugi transport, następny 15 marca, potem jeszcze dwa lub trzy, nieco mniejsze. 7 kwietnia zmarł pierwszy więzień, Kazimierz Widarski, porucznik WP, skatowany przez strażników.  Więźniowie bronili się przed głodem, zwątpieniem i poniżeniem, aż któregoś dnia zbiegło dwóch więźniów. Na czele obozu stał wówczas nowy komendant – Wilhelm Asmus. Jego reakcja na ucieczkę była natychmiastowa: ogłosił, że dopuszczono się jednego z największych przewinień i każda następna ucieczka karana będzie śmiercią 10 ludzi. W okolicznościach związanych z ucieczką dwóch więźniów na początku kwietnia 1940 i zapowiedzi komendanta Wilhelma Asmusa , iż następna ucieczka skończy się zbiorową odpowiedzialnością i egzekucją 10 wyznaczonych więźniów, wstąpiła w świadomość uwięzionych smutna i okrutna prawda. Oskar Stuhr pisał: Przyjęliśmy to oświadczenie (ostrzeżenie) do wiadomości w tym głębokim przeświadczeniu, że żaden z nas, zwłaszcza z tych, którzy pierwsi dostali się do więzienia w Nowym Wiśniczu, nie zrobi tego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ucieczka będzie po prostu morderstwem na pozostałych kolegach i pogrążymy w głębokim smutku i tak już ciężko dotknięte rodziny. Wszyscy my, starsi 6 byliśmy swoich pewni i liczyliśmy stanowczo na nasze rychłe zwolnienie, ponieważ wszyscy byliśmy jakoby „bez grzechu”.

W takiej rzeczywistości doszło jednak do kolejnej tragedii. W dniu 27 maja, po uciecze jednego z więźniów, komendant obozu podjął decyzje o rozstrzelaniu 10 więźniów. 4 czerwca Wilhelm Asmus spełnił groźbę i wyznaczył dziesięciu, których miano rozstrzelać. Byli to:
– ksiądz Ferdynand Machay – polski duchowny katolicki.
– Sędzia Władysław Bobilewicz – dr prawa, żołnierzem Legionów.
– Prokurator Andrzej Łada-Bieńkowski
– Ryszard Pistula – uczestnik III Powstania na Górnym Śląsku.
– Jerzy Liban – porucznik Wojska Polskiego
– Jan Pistula – brał czynny udział w powstaniach na Górnym Śląsku.
– Józef Kania – brał czynny udział w powstaniach na Górnym Śląsku.

Śmierć ponieśli również: dziennikarz z dawnej Czechosłowacji Jiři Kränzler oraz Żydzi Bernard Wachs i kupiec Izaak Unger. Wczesnym rankiem 5 czerwca 1940 roku między godziną 4 a 5 rano w wąwozie pomiędzy niemieckim obozem pracy w Nowym Wiśniczu a cmentarzem wojennym, Niemcy rozstrzelali 10 wybranych więźniów. Nie ogłoszono żadnego wyroku i egzekucja odbyła się potajemnie. O egzekucji dowiedziano się przypadkiem z przechwałek pijanych selbstschutzów. Morderstwo wstrząsnęło obozem, skazańców wyprowadzono skutych piątkami i dokonano masowego mordu.

Przeprowadzona w roku 1946 ekshumacja zwłok pomordowanych wykazała, iż przed śmiercią ich ręce Niemcy skrępowali drutem kolczastym. Wszyscy zabici zostali pochowani we wspólnym grobie na miejscu rozstrzelania. Latem 1940 roku zaczął funkcjonować KL Auschwitz, więc obóz w Wiśniczu nie był już potrzebny, jego położenie i ograniczenia terenowo komunikacyjne również
utrudniały dalszy rozwój. W dniu 20 czerwca 1940 roku o godzinie 10, przez otwartą bramę więzienia wyszła grupa 267 ludzi i skierowała się do stacji kolejowej w Bochni. Naoczny świadek tego dnia, jezuita, późniejszy kardynał Adam Kozłowiecki pisał: „Długo w noc nie spałem. Rozmawiałem z Zończykiem. Obaj byliśmy pod wrażeniem mającego już jutro nastąpić zwolnienia. Nareszcie skończy się ten ustawiczny strach, to zamknięcie w obrębie murów więziennych. Będziemy mogli spokojnie, mimo wojny, pójść w pola, w las, zapomnieć czasem o tym huraganie wojny, co się przewala nad światem… Rano odprawiłem Mszę św. w sukni jezuickiej i w ornacie. Po Mszy św. spakowałem się i czekałem, kiedy nas wreszcie wyprowadzą. Przed więzieniem ogarnął mnie pierwszy niepokój; po co tak silna straż?’ Jeżeli mamy iść na wolność, to czemu prowadzą nas do niej pod karabinami? Następnie całkiem osobno i inaczej traktują tę grupę, której poprzedniego dnia zapowiedziano oficjalne uwolnienie. Grupa ta liczy 28 osób. Nas poprowadzono na duży plac; zapytaliśmy Rzepkę, dokąd jedziemy. Odpowiedział: – Teraz pojedziecie do Oświęcimia, a stamtąd będą was powoli rozpuszczać, jednych na roboty do Niemiec, innych na wolność. Potem mówił do nas jeden z żołnierzy niemieckich, ale mówił po polsku, że w czasie jazdy pociągiem nie wolno nam zbliżać się do okien, nie wolno rozmawiać ze sobą, a kto zostanie przychwycony na rozmowie, będzie natychmiast rozstrzelany; gdyby zaś ktoś usiłował uciec, to będziemy wszyscy rozstrzelani. Ładna wolność! Po chwili szliśmy długim sznurem drogą do Bochni. Marsz był szybki, niekiedy biegiem. Jeden z żołnierzy objeżdża nasz pochód na motocyklu, z chłopskim batem w ręce, i popędza nas. Po pewnym czasie pada o. Morawski. Inni biorą go pod ręce i naprzód dalej! Pada potem br. albertyn, Przewłoka. Razem z drugim więźniem biorę go pod ręce i wleczemy go do Bochni. W Bochni pędzą nas wśród wrzasków i bicia. Ludność z ulic spędzono, bramy domów i okna pozamykane. Zza szyb spoglądają ku nam przerażone twarze. Drażni to Niemców, a może sprawia im przyjemność, bo drą się na nas i biją gdzie popadnie, jak opętani. Na dworcu ustawiają nas koła pociągu. Osobno stawiają grupę zwolnionych. A więc oni zwolnieni, a my dalej więźniami! Prysły wszelkie złudzenia. Chwytam się jeszcze słabej iskry nadziei; może my pojedziemy do Krakowa na Montelupich, a stamtąd po różnych formalnościach zwolnią nas…”

Zachowany, oryginalny niemiecki dokument z rozkładem przejazdu pociągu specjalnego, w którym Niemcy 20 czerwca 1940 r. deportowali drugą grupę Polaków do KL Auschwitz, dokument ten to „Fahrplananordnung nr 574” dla pociągu specjalnego z Bochni do Auschwitz. Transport wyznaczono na 20 czerwca 1940 r., a dokument został sporządzony trzy dni wcześniej. Dowiadujemy się z niego, jak przebiegał transport. Wiemy, że wyruszył z Bochni o godz. 11:05. Do Auschwitz  dotarł o 15:10. W południe transport przejechał przez Kraków, do Oświęcimia przybył
jako drugi po tarnowskim, zorganizowany transport więźniów w historii tego obozu. Więźniowie z Nowego Wiśnicza trzymali numery od 759 wzwyż. Więźniami Auschwitz przewiezionymi z Wiśnicza zostali m.in. rzeźbiarz Xawery Dunikowski, współpracownik Wincentego Witosa – Józef Dec, ludowiec i poseł II RP Józef Putek, Kazimierz Piechowski, słynny uciekinier z obozu, Jan Liwacz, kowal, którego dziełem jest napis „Arbeit macht frei” (Praca czyni wolnym) umieszczony na głównej bramie. Podczas montażu wraz z innymi więźniami celowo odwrócili literę B do góry nogami co miało być protestem przeciwko kłamstwu jakie kryło się w napisie. W drugim transporcie deportowano też kilku polskich Żydów. Wśród nich był Dawid Wongczewski. Zmarł on w nocy z 6 na 7 lipca 1940 r. podczas apelu, po uciecze jednego z więźniów, stając się pierwszą ofiarą niemieckiego obozu, który pochłonął życie ponad 1,1 mln osób.

Do końca czerwca 1940 r. obóz pracy w Wiśniczu Nowym został definitywnie zlikwidowany. Z dniem 1 lipca 1940 r. zaczęło funkcjonować już ciężkie więzienie karne – Deutsches Zuchthaus in Wisnicz Nowy.  W czasie funkcjonowania obozu pracy i niemieckiego więzienia kościół klasztorny został przez Niemców zdewastowany a następnie rozebrany. Niemieckie więzienie było miejscem ogromnej udręki uwięzionych. Więźniowie byli maltretowani, głodzeni, poniżani i pozbawieni ludzkiej godności. Codzienne pogrzeby zgładzonych więźniów sprawiały przygnębiające wrażenie. Śmierć zbierała obfite żniwo. Milczące pochody więźniów-grabarzy pod eskortą strażników z nieoheblowanymi trumnami przemieszczały się na przywięzienny cmentarz zwany Brzezinką.
W trakcie okupacji w wiśnickim więzieniu zmarło albo zostało zabitych 885 osób.

Decyzja o rozbiciu więzienia zapadła po tym, kiedy okazało się, że więźniom politycznym przebywającym w niemieckim więzieniu w Nowym Wiśniczu grozi wywiezienie w dniu 27 lipca do obozu w Oświęcimiu. W wyniku tego opracowana została koncepcja uwolnienia z więzienia więźniów politycznych. Sporządzony został bardzo dokładny plan więzienia, plan rozmieszczenia niemieckiej załogi, rozkładu zajęć ze szczególnym uwzględnieniem przyzwyczajeń komendanta Schroedera. Dowództwo akcji objął por. Józef Wieciech „Tamarow”. Argumentem za przeprowadzeniem akcji było śmiertelne zagrożenie dla więźniów politycznych, szansa zdobycia dużej ilości broni i amunicji oraz możliwość wprowadzenia do akcji nowo promowanych uczestników konspiracyjnej Szkoły Podchorążych. W więzieniu znajdowało się około 130 więźniów politycznych. Akcję postanowiono przeprowadzić w nocy z 26 na 27 lipca przez sforsowanie bramy głównej więzienia, jako jedynej
drogi umożliwiającej dostanie się do więzienia, korzystając przy tym z pomocy strażników będących członkami Armii Krajowej. Na zbiórkę stawili się wszyscy wezwani do udziału w akcji w ilości 36 osób, w tym 17 nowo promowanych podchorążych. Dowódca akcji „Tamarow” przedstawił czekające zadanie oraz sposób jego realizacji. Oddział został podzielony na kilka grup bojowych. O doskonałym przygotowaniu akcji świadczy fakt, że została ona przeprowadzona bez ofiar w ludziach pod bokiem 33. Batalionu SS, który stacjonował tej nocy w szkole w odległości kilkuset metrów oraz to, że żadnego z uwolnionych więźniów Niemcy nie schwytali. Była to jedna z najbardziej spektakularnych, przeprowadzonych bez ofiar, akcji polskiego podziemia w okresie II wojny światowej. Akcja ta do chwili obecnej nie znalazła należnego jej miejsca w historii Polski Walczącej.

Akcję około północy rozpoczęła grupa szturmowa pod dowództwem „Tamarowa”. Jako pierwszą opanowano bramę główną, następnie zajęto wartownię i kolejną bramę z kratą broniącą dostępu na dziedziniec więzienia. To pozwoliło opanować dyżurkę wewnętrzną. Pozostałymi członkowie grupy szturmowej, błyskawicznie zajęli inne pomieszczenia odcinając od broni i rozbrajając wartowników. Rozbrojono posterunki wewnętrzne, opanowano elektrownię oraz zatrzymano naczelnika więzienia . Bezpośrednio po tym, znając dobrze rozkład pomieszczeń więziennych,
rozpoczęto uwalnianie więźniów. Z listą w ręku wywoływano więźniów politycznych, odsyłając ich na dziedziniec, gdzie odbywa się zbiórka. „Tamarow” przeprowadził rozmowę z naczelnikiem więzienia Schroederem zobowiązując go pod słowem honoru do nie robienia alarmu w przeciągu dwóch godzin od odejścia i zobowiązaniu do tego wszystkich pozostałych Niemców i strażników. Na dziedzińcu rozdano zdobytą broń oraz uformowanie oddziału. Część broni otrzymali do niesienia również więźniowie. Akcja zakończyła się o godzinie 02.00 w nocy, trwała dwie godziny.
Po opuszczeniu terenu więzienia rozdzielono kolumny. Część więźniów odeszła z grupą przybyłą z Rajbrotu, część odeszła z innymi grupami lub pojedynczo na własną rękę, mogąc liczyć na pomoc miejscowej ludności objętej konspiracją, do której wydane zostały odpowiednie rozkazy. Pozostałych, wyrażających na to ochotę, zabrano do Lipnicy.

Pościg ruszył dopiero rano, ale nie dał żadnego rezultatu. Ani jednego uwolnionego więźnia Niemcy nie schwytali. Wszyscy uczestnicy akcji, żołnierze Armii Krajowej, wykonali powierzone im zadania bezbłędnie.

W skład oddziału dywersyjnego I batalionu 12 Pułku AK wchodzili:

– Józef Wieciech ps. „Tamarow” – „Boruta” – dowódca oddziału
– Jan Szymański ps. „Kresowy” – „Twardowski”
– Adolf Roman ps. „Kosa”
– Józef Kaczmarczyk ps. „Turoń”
– Eugeniusz Kowal ps. „Ewka” – „Brzechwa”
– Zbigniew Wyrzykowski ps „Maryśka”
– Mieczysław Goc ps. „Kukułka”
– Edward Wieciech ps. „Harnaś”
– Stanisław Zaczek ps. „Łuszczyna”
– Szymon Skórka ps. „Mars”
– Szymon Gnoiński ps. „Rabin”
– Tadeusz Goleniec ps. „Rydwan”
– Aleksander Plewa ps. „Cholewa”
– Tadeusz Budacz ps. „Tygrys”
– Mieczysław Dychus ps. „Brzoza”
– Wojciech Piotrowski ps. „Paź”
– Szymon Sufczyński ps. „Tłok”
– Franciszek Wojciechowski ps. „Orzeł”
– Tadeusz Plewa ps. „Nóż”
– Stefan Mączka ps. „Sęp”.
– Antoni Kociołek ps. „Krypeć”
– Roman Stokłosa ps. „Bodo”
– Jerzy Cieczko ps. „Skaut”
– Szymon Plewa ps. „Puchacz”
– Leon Szczerkowski ps. „Lew”
– Ludwik Maciejewski ps. „Zielony”
– Franciszek Michałek ps. „Raj”
– Władysław Łyszczarz ps. „Cholewa”
– Ignacy Kanonik ps. „Skórka”
– Franciszek Wieciech ps. „Bocian”
– Andrzej Brzostek ps. „Sak”
– Stanisław Włodarczyk ps. „Torka”
– Konstanty Broniak ps. „Wawrzek”
– Julian Wieciech ps. „Skrzat”
– Stefan Radzięta ps. „Wicher” – Andrzej Możdżeń ps. „Sybirak”
– Aleksander Szafrański ps. „Wróbel”

źródło: materiały ZK w Nowym Wiśniczu