Wiśniczanka na dachu świata. Julia Tobiasz opowiadała o swoim życiu w Nepalu

W sobotę 18 stycznia w świetlicy wiejskiej w Kopalinach odbyło się spotkanie z Julią Tobiasz, która wróciła do swojej rodzinnej wsi po dwuletniej, samotnej podróży po Azji. Było o Indiach, Tybecie, miesięcznym trekkingu do licznych Base Campów pod Mount Everestem, życiu wśród Sherpów i pracy nauczyciela w klasztorze buddyjskim, a nawet o tanecznym epizodzie w Bollywood.

Julia Tobiasz wyruszyła do Azji pod wpływem pewnego filmu obejrzanego na studiach. Na spotkaniu pokazywała trasę swojej wędrówki prezentując barwne zdjęcia z odwiedzanych miejsc. Najdłuższą część stanowiła jej opowieść o mniejszości etnicznej Sherpów, ludziach żyjących w Nepalu, rejonie Khumbu gdzie znajduje się Mount Everest. Na wysokości 3 do 6 tysięcy metrów n.p.m. prowadzą proste i trudne życie w wioskach często bardzo od siebie oddalonych. Nazwa Szerpa, kojarzy nam się głównie z tragarzami i przewodnikami wypraw w Himalaje jednak, jak wielokrotnie podkreślała Julia, jest to grupa etniczna zamieszkująca najwyższe góry świata a nazwa ta oznacza dosłownie „ludzi wschodu”. Są wyznawcami tybetańskiej odmiany buddyzmu, trudnią się rolnictwem, uprawiając głównie ziemniaki i hodują jaki, a mężczyźni zatrudniają się jako tragarze czy przewodnicy w czasie wypraw turystów na i pod Mount Everest. Jednak najważniejszym doświadczeniem dla Julii było, jak sama mówiła, przebywanie wśród małych mnichów buddyjskich. Jak tam trafiła i dlaczego została tam aż pół roku? „Robiąc trekking, weszłam do pewnego domu na terenie klasztoru. (..) I pomyślałam, co tu robią takie małe dzieci, lat 9, same, bez rodziny, bez mam, bez kobiet? Sami mężczyźni w tym klasztorze. Czy jest ktoś, kto może ich pocieszać, do kogo mogą się wygadać, wypłakać; czy mają tutaj przestrzeń na bycie dzieckiem? I pomyślałam sobie wtedy, że jest to miejsce, w którym nie tyle chcę, co czuję, że powinnam zostać. Tak więc spotykam Lamę i mówię, mogę sprzątać, gotować, uczyć te dzieci, pozwól mi tu zostać z nimi na jak długo się da”. Mnich, po namyśle się zgadza. „Jadę do Kathmandu, żeby przedłużyć wizę i wracam”. I tak Julia, przez następne pół roku, żyje w buddyjskim klasztorze, pośród gromadki dzieci, ucząc ich angielskiego ale też przekazując wiedzę o zachodnim świecie i „pozwalając im być po prostu dziećmi” w tym bardzo wymagającym i twardym środowisku.

 

M. Kalinowska