Dzisiejsza ewangelia skłania nas do postawienia sobie pytania: kim „ja” jestem? Który „ja” jestem prawdziwy? Inni jesteśmy w domu, wśród rodziny, inni kiedy idziemy do pracy, jeszcze inni gdy przychodzimy do świątyni, a jeszcze inni, gdy przeżywamy życiowe trudności.
Jakże często „gramy” w naszym życiu i jesteśmy jak chorągiewki na wietrze, bo bardzo lubimy dostosowywać się do otoczenia, ale czy przypadkiem nie ocieramy się o dwulicowość, o fałsz, bo najbardziej nam zależy na tym, by inni dobrze o nas mówili. A jaka jest prawda o nas samych? Bardzo często od tej prawdy uciekamy, ale w ten sposób oszukujemy samych siebie. Fałszywa tożsamość – oto problem współczesnego człowieka.
„A oto kobieta grzeszna” przychodzi do Jezusa. Jakże wielu na jej widok mówiło z pogardą: „o, idzie ta …!” Ona też mogła powiedzieć: „no cóż, trzeba jakoś na życie zarabiać”. Ale ona się w końcu zdenerwowała i chciała jeszcze raz dać sobie szansę. Chciała zrobić coś pięknego, coś zachwycającego i dlatego przyszła do Niego. Bo kobieta jest piękna, gdy postępuje tak, jak powinna postępować kobieta. Ta ewangeliczna kobieta grzeszna powróciła do swojej tożsamości, na nowo powróciła do swojej godności, powróciła do źródła jakim jest postawa wiary. Bo wiara czyni człowieka pięknym i pozwala odnaleźć swoją właściwą tożsamość, czyli tożsamość dziecka Bożego. Ta kobieta postawiła Jezusa „pod ścianą”. Jeśli otworzymy przed Nim swoje serce, wtedy stajemy się sobą. Ale czy my tego chcemy, czy nie wygodniej jest grać i ciągle się okłamywać?
Kiedyś pewien kapłan w kontekście tego fragmentu ewangelii postawił pytanie: Kto tu jest prostytutką? Ta kobieta, czy ów faryzeusz, który zaprosił Jezusa na ucztę do swego domu? Kiedy chcemy ciągle wszystko u Jezusa kupować, dbamy o postawę „akuratności”, wtedy jesteśmy gorsi od owej grzesznej kobiety, która otwarła przed Jezusem całe swoje serce. Ona dobrze wiedziała, że Bóg ma serce i tylko oddając Mu swoje serce, może „wygrać wszystko”.
Warto jeszcze zatrzymać się nad słowami: „Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą”. Co ten Jezus o niej wie? Może On w ogóle nie jest prorokiem? Jak łatwo jest nam oceniać Boga (a człowieka jeszcze łatwiej). Chcemy dopasowywać Boga do swoich potrzeb i wyobrażeń. Boga nie da się zanalizować. Jakże wielu do dziś analizuje błędy Kościoła (patrz np. wyprawy krzyżowe) z okresu średniowiecza i dlatego nie chodzą do kościoła w XXI wieku! W takim razie skoro Niemcy napadli na Polskę w XX wieku, więc w duchu tego myślenia od dziś nie jeździmy do Niemiec! Unikajmy Szwecji, bo przecież musimy ciągle pamiętać o „potopie szwedzkim”. Czy tak myśli człowiek rozsądny? Czy taka postawa nie jest śmieszna? Jest i to bardzo!
Trzeba nam przypaść Jezusowi do stóp i prosić o odkrycie własnej tożsamości. Nie warto ciągle się okłamywać i oszukiwać. Ciągle kalkulować co mi się opłaci, a co będzie wymagało ode mnie rezygnacji i poświęcenia. Chrześcijaństwo to nie jest ciągłe analizowanie (jak ów faryzeusz), ale bezgraniczne oddanie się Jezusowi. Bo kiedyś może się okazać, że nasze bycie z Bogiem opiera się na myśleniu prostytutki, wszystko robię dla pieniędzy, dla zysku, i nie liczy się, że w ten sposób sprzedaję siebie, swoją godność, a co najgorsze i swoje zbawienie! Więc pomyśl, może i ty potrzebujesz ucałować stopy Jezusa, za te grzechy, którymi Go zdradziłeś!
Duszpasterz