Na początku spróbujmy umiejscowić to wydarzenie. Wszystko wydarzyło się na drodze, stromej, biegnącej przez pustynię, pełnej nierówności terenu nadających się do zorganizowanie zasadzki. Na przestrzeni kilku kilometrów schodzi się kilkaset metrów poniżej poziomu morza.
Używając przenośni jest to obraz naszego duchowego upadku, schodzenia w dół, doświadczanie pustyni – czyli życie w grzechu. Jezus dobrze znał tę drogę, gdyż wielokrotnie ją przemierzał w obie strony. I właśnie na tej drodze pewien człowiek „wpadł w ręce zbójców”.
I tutaj szok dla słuchaczy tej historii. Pierwszy to fakt, że przechodził kapłan i minął go. Kapłan przechodził przypadkiem, a kapłan ma być na drodze, gdzie leżą półumarli duchowo ludzie. Kapłan zobaczył go i minął. Tu jest okazja by samego siebie zapytać, czy tutaj sumienie czegoś mi nie wyrzuca, bo przecież Boże słowo także do mnie – kapłana, jest skierowane. Drugi wstrząsający słuchaczy Jezusa fakt – Samarytanin pomagający Żydowi!
A wszystko to Jezus ukazał w kontekście pytania: „A kto jest moim bliźnim?”. Poprzez to przekazał On jedną bardzo ważną prawdę – bliźnim jest także wróg! Ale tak się nie da! Wszystko się da, jeśli w naszym sercu jest naprawdę miłość. Ta miłość ma się wyrażać w konkretnych czynach. Kiedy jest nam ciężko, to nie oczekujemy tylko dobrego słowa przez telefon czy internet, ale chcemy, by drugi człowiek był blisko nas poprzez swoją realną obecność. Jakże często, by okazać bliźniemu miłość trzeba nam zmienić utarty szlak (zwłaszcza myślenia), dlatego ten Samarytanin gdy napotkał pobitego bliźniego (Żyda!) nie pozostał obojętny. Co więcej daje samego siebie rannemu, gdy opatruje mu rany, zalewając je oliwą i winem i wsadza go na swoje zwierzę. Ranny stał się na pewien czas jedyną jego troską.
Samarytanin musiał na pewien czas odsunąć swoje plany, aby spełnić dzieło miłości bliźniego. Ale potem oddala się, kontynuuje swoją podróż, w pewnym sensie odchodzi. Powierza rannego zalążkom wyspecjalizowanej i opłacanej organizacji dlatego wpłaca dwa denary właścicielowi gospody. A przecież mógł się zadowolić tylko podejściem i powiedzeniem do tego nieszczęśnika leżącego w kałuży krwi: „Biedaku, jak mi przykro! Co się stało? Głowa do góry, wszystko będzie dobrze!”, bądź coś podobnego, i odszedł, czy nie zakrawałoby to na kpinę i nie było zniewagą?
A jak ja pomagam tym poturbowanym przez życie i „zbójców tego świata”? Potrafię tylko wiele mówić, oceniać, krytykować postawy innych. Każdy z nas jest wezwany, by stać się bliźnim! Słuchając tej przypowieści, łatwo jest zdenerwować się postawą lewity czy kapłana, którzy przeszli obok, nie zatrzymując się, wykorzystując to jako okazję do oskarżenia wszystkich współczesnych lewitów i kapłanów. Tak, te słowa muszą nas księży skłonić do refleksji (tu nikt nie ma wątpliwości), ale nie poprzestawajmy na szukaniu usprawiedliwiania siebie, ale otwórzmy oczy i dostrzeżmy wokół siebie tych „półumarłych”, bo każdy z nas jest, za to jak ich potraktuje, odpowiedzialny przed Bogiem. Nie oglądajmy się na innych, ale weźmy słowa tej Ewangelii do swoich serc.
Duszpasterz
Ja staję się z wiekiem minimalistą i nie oczekuję miłosierdzia ale zwykłego szacunku dla drugiego człowieka, czyli nie czyń drugiemu co tobie nie miłe.
I to było za wiele dla młodych pasażerów „Sharana” na krakowskiej rejestracji, którzy na skraju puszczy niepołomickiej obrzucili przejeżdżającą grupę rowerzystów (byłem w niej) pustymi puszkami po piwie.
Ktoś powie incydent. Oczywiście. Też uważam, że mamy wspaniałą młodzież. Ale tego typu incydenty nie są odosobnione!
Miłosierdzie wymaga trudu działania. Przyzwoitość jest łatwiejsza. Wymaga tylko wstrzymania się od czynienia zła!!!