Jeśli by przyjąć argumenty przeciwko debacie, które opisał Tomek Stodolny w swoim felietonie pt. „Na co komu debata?„, to należało by przyjąć, że dla startujących w wyborach tak naprawdę nie liczy się interes mieszkańców Bochni, liczy się tylko interes ich-kandydatów i to, w jaki sposób mogą zyskać biorąc lub nie biorąc udziału w takiej debacie.
Innymi słowy: nie warto brać udziału w debacie, bo pokazując się publicznie w gronie swoich konkurentów do urzędu mogą odsłonić się w taki sposób, że wyborcy do nich się zniechęcą i wybiorą kogoś innego.
Przypomina mi to trochę sprzedawcę, który wystawia towar i zachwala go płatną reklamą, jednak gdy przychodzi kupujący, sprzedawca mówi mu, że towar będzie mógł obejrzeć w akcji, ale dopiero po zapłacie. Wcześniej nie, bo… towar mógłby mu się przestać podobać i klient mógłby go nie kupić.
W polityce, niestety nie ma okresu gwarancyjnego. Wybrany przez nas wszystkich kandydat będzie sprawował urząd cztery kolejne lata. Dlatego byłoby dobrze, gdybyśmy mogli poznać go trochę wcześniej w akcji, wtedy, kiedy będzie musiał sobie poradzić w trudnej sytuacji, np. takiej, gdy obok niego stanie kilku jego konkurentów i gdy być może będzie musiał odpowiedzieć na pytanie, którego się nie spodziewał.
I nie ważne (dla nas – wyborców), czy wypadnie gorzej czy lepiej – ważne, że my, wyborcy będziemy mieli pełny obraz, jak nasi kandydaci będą nas reprezentować, jak będą potrafili poradzić sobie w trudnych sytuacjach, jak będą potrafili jasno wyrażać swoje myśli, i w końcu – jak się zachowają w przypadku swojej porażki.
Wierzę, że podobnie o dobru Bochni i jej mieszkańców myślą wszyscy Kandydaci. I wierzę, że w głębi serca, każdy z nich wie czy to co robi teraz – robi dla siebie, czy dla Bochni i Jej Mieszkańców…