Piłka ręczna. Kooperacja zawsze mile widziana

Po ostatnim meczu ligowym szczypiornistów BKS Stalprodukt (z Wolsztyniakiem Wolsztyn) miała miejsce, tradycyjnie zresztą, konferencja prasowa. Zadałem wówczas trenerowi gospodarzy – Ryszardowi Taborowi pytanie o przyszłe wzmocnienia jego drużyny.

Szkoleniowiec dał wówczas wymijającą odpowiedź, że klub jest zainteresowany kilkoma zawodnikami, dodał jednak, że jest za wcześnie, aby mówić o konkretach.

 

Chwilę później, już po spotkaniu z mediami, podszedł do mnie członek zarządu klubu – Ireneusz Trojak i powiedział, że już za jakiś czas, za 2-3 tygodnie (a był to ostatni dzień kwietnia) zwołana zostanie konferencja prasowa, podczas której zaprezentowani zostaną nowi szczypiorniści BKS. Tym jednym zdaniem podpartym pamięcią o wywiadzie udzielonym w sierpniu ubiegłego roku w „Porannej Kawie”, dał do myślenia na temat ambicji, możliwości i celów klubu.

 

Od tej rozmowy minęło już kilka tygodni, niby niewiele, a jednak sytuacja w klubie zmieniła się diametralnie. Nie ma już dzisiaj mowy o transferach, o ataku na ekstraklasę, o systemie szkolenia młodzieży, o nakładach, celach… nie ma już o czym mówić. Nie ma bowiem o czym.

 

Ekipa szczypiornistów, będąca efektem kilkuletniej pracy wielu osób, przestała istnieć. Zespół, wokół którego stworzono ciekawą otoczkę, sportowo – widowiskowy produkt, który coraz bardziej poprawiał swoją jakość, z którym utożsamiało się wielu kibiców z naszego regionu, kończy swój krótki lot ku innej, lepszej jakości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oprócz upadku sekcji, czy jej śladem pójdzie też piłka nożna?, ucierpiał również wizerunek solnego miasta.

 

Abstrahując od przyczyn upadku piłki ręcznej, od chylącej się ku upadkowi piłce nożnej, nasuwa mi się na myśl pewne podobne w skutkach zjawisko, które dotknęło jedną z drużyn koszykarskich z północy Polski.

 

Krótka rekonstrukcja wydarzeń. W pewnym mieście powiatowym powstała z inicjatywy lokalnych środowisk sportowych amatorska liga koszykówki, z której wkrótce narodziła się drużyna koszykarzy. Ligowy debiut w najniższych ligach, budowa zaplecza szkoleniowego dla juniorów, w końcu pierwszy awans, potem drugi, kolejny. Nieważne… Równolegle do sukcesów pojawiają się coraz większe pieniądze – jest sponsor tytularny. Rosną również ambicje, zatrudniani są coraz lepsi zawodnicy. Cel jest jasny – ekstraklasa. W połowie poprzedniej dekady zespół debiutuje w najwyższej z lig. Nie ma jednak hali sportowej – w sukurs idą wybory samorządowe, a w zasadzie deklaracja o budowie nowego obiektu sportowego o pojemności prawie 2 tysięcy osób. Sielanka kończy się w roku 2008. Sponsor nie chce samodzielnie finansować klubu, prosi miasto o pomoc w finansowaniu klubu bądź znalezienia innego sponsora. Bez rezultatu. W efekcie drużyna nie przystępuje do kolejnego sezonu. Wysiłek kilku lat pracy sponsora, drużyny, miasta oraz nadzieje kibiców zostają przekreślone w ciągu kilku dni. Dlaczego o tym piszę? Bo przykład Bochni nie musi być odosobniony. Tam, gdzie chodzi o pieniądze, ambicje (czasem być może na wyrost), wynik, aby osiągnąć nie tylko sukces, ale stworzyć trwałe podstawy pod funkcjonowanie klubu, zaangażować musi się szereg instytucji, bez których każdy zapał i każdy wysiłek obrócą się w pył.